Coraz częściej nachodzi mnie smutna myśl, że przyszło mi żyć w jakimś cyrku, który utrzymywany jest moim kosztem, za ciężko zarobione pieniądze. Gdyby można było podejść do jakiegoś okienka i odebrać swoje grosiki, już bym się ustawił w kolejce, bo poważnie podejrzewam, że takich jak ja jest coraz więcej: zdumionych, oszołomionych, by nie rzec, zbaraniałych obywateli na widok tego, co dzieje się dookoła. Bo niby poważni ludzie, a latają po arenie w strojach klaunów i skaczą przez płonące obręcze. Do czego zmierzam? Otóż w Centralnym Wojskowym Centrum Rekrutacji powstał Zespół Ochrony Praw Żołnierzy (ZOPŻ). Ponieważ polski skrót ciężko wymówić, będziemy posługiwać się popularną i powszechnie lubianą w Polsce angielszczyzną, więc zespół został ochrzczony JAG (amerykański serial „JAG” opowiada o działaniach prawników w mundurach z wojskowego biura śledczego). Prawda, że od razu brzmi to bardziej profesjonalnie i światowo?
Utworzenie zespołu prawnego stanowi odpowiedź na wydarzenia z polsko-białoruskiej granicy, kiedy to Żandarmeria Wojskowa zatrzymała trzech polskich żołnierzy, którzy oddali strzały ostrzegawcze w kierunku próbujących sforsować granicę migrantów. Wojskowi – na oczach kolegów z jednostki – zostali zakuci w kajdanki i odwiezieni na przesłuchanie. Sytuacja wywołała wówczas powszechne oburzenie w kraju, wyłączając ludzi pokroju pp. Ochojskiej, Holland oraz Donalda Tuska („To są biedni ludzie szukający swojego miejsca” – o nielegalnych imigrantach szturmujących granicę – cytat D.T.). Aby być sprawiedliwym, należy dodać, że premier Tusk przeszedł do orkiestry PiS-u i tam wali w kotły, a pp. Ochojska i Holland nadal szarpią druty mandoliny.
Wróćmy do polskiego JAG (fonetycznie: JAG offices – sam dźwięk wywołuje dreszcz podniecenia). Bo oto tutaj znalazłem inny „michałek”. Otóż zarządzeniem Prokuratora Regionalnego w Lublinie z dn. 17 kwietnia 2024 r. powołany został zespół śledczy, którego celem będzie (ta dam!) „zebranie i karnoprawna ocena materiału dowodowego dotyczącego zachowań funkcjonariuszy podejmowanych wobec cudzoziemców, którzy przekroczyli granicę białorusko-polską”. Tak w tej sprawie wypowiedział się neo-prokurator krajowy Dariusz Korneluk: „Czas spraw zamiatanych pod dywan skończył się definitywnie. Nie ma spraw lepszych i gorszych. Każda jest ważna i każda będzie rozstrzygnięta. Tak sprawa Pegasusa, Hermesa, jak i chociażby stosowania push-backów na granicy będą skrupulatnie wyjaśnione. Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię, to dziś podjąłem decyzję – po uprzedniej konsultacji z prokuratorem regionalnym w Lublinie – o utworzeniu specjalnego zespołu prokuratorów, który przeanalizuje raz jeszcze wszystkie tego typu sprawy”.
Czyli jeden zespół opłacany za nasze pieniądze będzie oskarżał, a drugi zespół (również opłacany za nasze pieniądze) będzie bronił. I to się – za przeproszeniem – trzyma kupy! I w tym miejscu przypomina mi się scena, dialog dwóch lekarzy psychiatrów (CK Dezerterzy) zmierzających na konsultację do porucznika von Nogaya, właśnie co wyciągniętego z miejskiego szaletu: „Nie zdziwię się, jeśli dziś będzie twierdził, że napadła go załoga angielskiej łodzi podwodnej, która jakimś cudem ominęła blokady na Morzu Czarnym, wpłynęła do Dunaju, jakimś dopływem dostała się do nas, potem rurami kanalizacyjnymi podjechała do sracza i zakotwiczyła w oczekiwaniu na pana oberleutnanta”.
Także najpierw ludzie od Bodnara zaatakują ludzi Kosiniaka, a później ludzie Kosiniaka (rurami kanalizacyjnymi podjadą do ustępu prokuratury) i zaatakują bodnarowców od dołu. Piękny plan! Tym planem udowadniamy całemu światu, że jednak potrafimy.