Dobrze życzę Stanom Zjednoczonym. Kiedyś myślałem, że jest to wymarzone miejsce do życia. Był to wyidealizowany obraz młodego człowieka, który naczytał się powieści Karola Maya (Niemiec) o czerwonoskórym wojowniku Winnetou, szlachetnym wodzu Apaczów i jego białym bracie Old Shatterhand (z pochodzenia Niemiec). Później dotarła do mnie szokująca informacja, że nie wszyscy Indianie byli szlachetni, bo „po ognistej wodzie”, mało kto jest szlachetny, i nie wszyscy biali pasjami zrywali skalpy. Jeszcze później dowiedziałem się, że Amerykanie sprzedali swojego wiernego sojusznika Uncle Joe (Stalinowi), a ten wystrzelał pozostałych przy życiu polskich patriotów (Żołnierzy Wyklętych) i zakopał ich zwłoki koło śmietników. Nie wiedzieli? Wiedzieli. Znali prawdę o Katyniu, Charkowie, Miednoje… Wiedzieli… i milczeli.
Stany Zjednoczony były dla mnie jak unosząca się bańka mydlana, na którą wielkimi oczami patrzy zafascynowane dziecko – mieni się kolorami, wiruje w powietrzu, ucieka ku niebu i z nim się zlewa w jedną wielką całość – raj na ziemi. Później dorosłem, dotknąłem palcem bańki, a ona, ot tak (sobie) pękła. Zrozumiałem, że nie ma nieba na ziemi.
Piszę te słowa dzisiaj, gdy w Stanach Zjednoczonych trwa zażarta kampania wyborcza. Trump (chyba z pochodzenia Niemiec) czy Harris? Pytanie wisi w powietrzu i wibruje… W Polsce też niektórym odbija. Odnoszę wrażenie, że jak X nie wygra, to jutro wielu odłączą od respiratorów. Uspokójcie się. Polska jest krajem peryferyjnym i tak samo będzie traktowana czy to przez prezy(dentkę) Harris czy to przez prezydenta Trumpa. Jedyne co jest ciekawe (jeżeli wygra Trump), to jakim sposobem udowodni, że na świecie istnieją tylko dwie płcie!? Jeżeli wygra Harris – jutro zobaczymy spektakl pt. „Karpie cieszą się z nadciągającej Wigilii”. A chiński pociąg pędzi z prędkością światła…
Szkoda tylko tego dziecięcego marzenia!