Sekretarz obrony USA, Pete Hegseth, ocenił, że członkostwo Ukrainy w NATO jest „nierealne”. „Tak samo, jak powrót do granic z 2014 roku” – powiedział. „Pogoń za tym iluzorycznym celem tylko przedłuży wojnę i spowoduje więcej cierpienia. Trwały pokój dla Ukrainy musi obejmować solidne gwarancje bezpieczeństwa, aby zapewnić, że wojna nie rozpocznie się ponownie” – stwierdził Hegseth podczas spotkania z sojusznikami z NATO.
Mamy teraz czarno na białym, że gardłowanie o Ukrainie w NATO było snem politycznego paranoika. I żeby sprawa była jasna – nie oceniam tego w kategoriach, czy to jest słuszne, czy niesłuszne, a w kategoriach realne/nierealne. Od samego początku uważałem, że teza, iż Kijów przystąpi do Sojuszu Północnoatlantyckiego, była miękkim patykiem na wodzie pisana. Jednym z powodów wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej było terytorialne zbliżanie się Sojuszu do Moskwy, czyli naruszanie rosyjskiej strefy interesów – tak to odbierali Rosjanie. Do tej pory Rosjanie zajęli około 20% terytorium Ukrainy i nie ma możliwości (chyba że z powodów czysto propagandowych czy też negocjacyjnych) aby oddali to, co do tej pory zdobyli. I o tym właśnie mówi Hegseth. Że to niesprawiedliwe! Tak, to nie jest sprawiedliwe, ale jeżeli ktoś chce szukać w polityce międzynarodowej sprawiedliwości, to niech zakupi sobie słownik wyrazów obcych i tam pod literą „S” powinno znajdować się hasło „sprawiedliwość”. Jaki wniosek płynie ze słów amerykańskiego polityka? Ano taki, że na naszych oczach postawiono Ukraińców pod murem. Nie mają wyboru. Albo zgodzą się na warunki ustalone przez Trumpa i Putina, albo się nie zgodzą i za kilka miesięcy Rosja zajmie kolejne 20% ukraińskich terytoriów, a potem kolejne 10%. Taki scenariusz jednak wykluczam, bo Kijów – pomimo oczywistych oporów – w końcu się zgodzi.
Natomiast niepokojące jest co innego. Otóż Hegseth powiedział również: „Wszelkie gwarancje bezpieczeństwa muszą być wspierane przez zdolne do działania oddziały europejskie i pozaeuropejskie. Jeśli wojska te zostaną w jakimkolwiek momencie rozmieszczone na Ukrainie w charakterze sił pokojowych, powinny zostać rozmieszczone w ramach misji spoza NATO. Nie powinny być także objęte artykułem piątym” – wskazał. – „Musi również istnieć solidny międzynarodowy nadzór nad linią kontaktu. Aby było jasne, w ramach jakiejkolwiek gwarancji bezpieczeństwa w Ukrainie nie zostaną rozmieszczone wojska amerykańskie” – podkreślił Hegseth.
Czyli Amerykanie chcą zakończyć tę wojnę (bo za dużo ich ona kosztuje i gdzie indziej mają znacznie ważniejsze problemy na głowie) i oddać brudną robotę innym, czyli Europejczykom. Niech Europejczycy martwią się i odganiają kijem hieny od konającego bawołu. Zapewniam, że to nie będzie ani łatwa robota, ani tania. Już gdzieś czytałem, że Polacy też tam powinni wysłać swoje wojska. Po co? Niech idą Niemcy, Francuzi oraz Koreańczycy z północy – wszyscy przyjaciele Rosjan. Nie ma sensu pchać się tam, gdzie nikt nas nie chce. A po głowie zawsze dostać można.
Co to znaczy „zdolne do działania oddziały europejskie”? Pamiętam rok 1995, kiedy to holenderscy żołnierze (w czasie toczonej w latach 1992-95 wojny w Bośni i Hercegowinie) zostali wysłani do Srebrenicy. Przy bezczynności żołnierzy z holenderskiego batalionu ONZ doszło tam do masakry około 8 tysięcy bośniackich muzułmanów. Jeżeli Holendrzy nie potrafili powstrzymać Serbów, to w jaki sposób stawią opór Rosjanom! BZDURA!
Z czym mamy obecnie do czynienia w wydaniu polityki amerykańskiej? Konflikt ma zostać ZAMROŻONY, a Ukraina – czy się to komuś podoba, czy nie – stanie się państwem kadłubowym, rozrywanym przez różne interesy państw trzecich. To nadal da nam czas do budowy silnej, nowoczesnej armii oraz POSPOLITEGO RUSZENIA, które powinny odstraszyć każdego agresora.
Lekcja, którą Amerykanie obecnie nam dają, brzmi: Umiesz liczyć? Licz na siebie!
*Każdy atak na któregoś z członków Traktatu Północnoatlantyckiego powinien być interpretowany przez pozostałe państwa członkowskie jako atak na nie same.