Byli z nami. Patrzyli na nas ze zdjęć i portretów, i pozwolili, byśmy my – patrzyli na nich. Stali się bohaterami dziesiątek, setek, tysięcy małych i wielkich przedsięwzięć. Ustanowieni przez Sejm, Senat RP – albo przeciwnie, wymownie pominięci, ale obecni z woli Narodu: Patroni odchodzącego, 2024 roku.
Pochód rozpoczyna Romuald Traugutt (1826-1864) – z kamienną twarzą całuje krzyż i pozwala, aby prowadzono go na stoki warszawskiej Cytadeli. Tam odda życie za Polskę, której nie ma, i za Powstanie Styczniowe, któremu nie chciał przewodzić, ale przewodzić musiał. I choć jest sierpień, sierpień 1864 roku, z oddali słychać jak skrzypi śnieg a Powstańcy biją się po lasach o przegraną sprawę.
Zaraz za nim podąża Zygmunt Fortunat Miłkowski (1824-1915) – podkręca sumiastego wąsa i spiskuje. Powstanie Styczniowe upadło, ale on nie przestaje marzyć, aby Polska była wolna. Niepodległości nie dożyje, niestety. Po papierze skrzypi pióro – Miłkowski jako Teodor Tomasz Jeż pisze kolejną powieść. W sumie napisze ich 80…
Władysław Zamoyski (1853-1924) – panisko, bogacz jakich mało. Ze świętym uporem kupuje tyle polskich ziem, ile może – a nawet więcej. Doprowadza do szału pruskiego zaborcę. Wyrzucony z Wielkopolski – robi to samo w Galicji. Zawdzięczać mu będziemy Morskie Oko, Bibliotekę Kórnicką, zakopiański szpital, szkołę, wodociągi, lokalne połączenie kolejowe, elektrownię, Muzeum Tatrzańskie…wymieniać można długo. Zanim umrze, sto lat temu, zapisze wszystko odrodzonej Polsce. Swojej największej miłości.
A zza węgła czasu patrzy Wincenty Witos (1874-1945) – jego spojrzenie jest poważne, bo całe jego życie nie było żartem. Chłopski syn, który rzucał rękawicę wszem i wobec, i nadal ją rzuca, do dziś. Zwłaszcza tym, którzy przyjmują dumne miano spadkobierców i kontynuatorów ludowców. Jeśli oni zapomną, że ludowy znaczy: z ludu, dla ludu, z ludem – to on, swoim surowym spojrzeniem, będzie o tym przypominał do końca świata i jeden dzień dłużej.
Karolina Kózkówna (1898-1914) – przytula do piersi białą lilię. Jej schludne, skromne ubranie zaraz zostanie zbroczone krwią, a ona w listopadowy ranek, w lesie, tak blisko rodzinnego domu, podejmie najtrudniejszą decyzję i odda wszystko, co ma, żeby nie utracić tego, co jest cenniejsze – niż ziemskie życie.
A potem nagle robi się bardzo, bardzo literacko – bo oto pojawia się on, Kazimierz Wierzyński (1894-1969) – który cały jest poezją, najpierw figlarną i roztańczoną, z czasem refleksyjną, tragiczną, rozdartą i nostalgiczną, i tak pięknie, tak boleśnie prawdziwą, że serce nie wytrzymuje a po policzku płynie samotna, tułacza, emigracyjna łza…
Zanim jednak zrobi się poważnie – jest radośnie, młodzieńczo, kolorowo, sportowo: bo 2024 to Rok Polskich Olimpijczyków, ustanowiony w stulecie pierwszych sukcesów naszych reprezentantów (1924). Jeżdżą konno, pedałują. I przypominają rozszalałym ze szczęścia trybunom, że Polska jest, wróciła na mapę, pokonała bolszewicką zarazę i oto walczy w sportowych zawodach – i zdobywa medale, zachwyca i tak już będzie zawsze! Jakież to miłe wspomnienie – odtrutka po ideologicznym obłędzie, jaki zafundował w tym roku fanom sportu Komitet Olimpijski na rozpoczęcie paryskich zmagań!
A za biurkiem siedzą poważni panowie, którzy wiedzą, że i poeci, i sportowcy muszą z czegoś żyć. Władysław Grabski reformuje wszystko, co tylko można zreformować w gospodarce, Janusz Korczak pisze Bankructwo Małego Dżeka, brzęczy nasza, narodowa złotówka a Bank Polski i Bank Gospodarstwa Krajowego otwierają swoje podwoje – mamy bowiem Rok Edukacji Ekonomicznej.
Potem cisza. Po krzykach, płaczu i strzałach – jest głucho i pusto. Mów o tym szeptem, bo szept czasem krzyczy i mów milczeniem, bo jest jak modlitwa. Dzwoń o tym dzwonem i świeć o tym zniczem, pamięcią wytrwaj – Zaśpiewa Paweł Piekarczyk w genialnym utworze przygotowanym na dzień beatyfikacji Rodziny Ulmów (10 września 2023 roku). 80 lat temu, 24 marca 1944 roku, w Markowej świat zatrzymał się, piekło rozwarło swoje podwoje, Miłość zapłaciła najwyższą ceną – a potem nastała cisza. Lecz biada tym, którzy zapomną o Polakach ratujących Żydów pod okupacją niemiecką! Biada tym, którzy rzucą kamień w dobre imię bohaterskiego Narodu – oby zawsze odtąd słyszeli ciszę po tym, jak przestały bić serca Wiktorii, Józefa i ich sześciorga dzieci, i tego siódmego, które właśnie miało się urodzić!
Jeszcze wojna nie dobiegła końca. Jeszcze trwa. Polska krew spływa po stokach Monte Cassino, na wzgórzu zaraz załopoce polska flaga, ale nasza sprawa jest już dawno sprzedana przez sojuszników na politycznych salonach… Melchior Wańkowicz (1892-1974) piórem i odmową walczy i walczyć będzie – z niemieckim, a potem komunistycznym wrogiem. Takim jak on koniec wojny nie przyniesie świtu pokoju.
Pokoju nie zaznał też Arcybiskup Antoni Baraniak (1904-1977). Kiedy oczy Polski i świata skierowane były na bezprawnie więzionego Prymasa Stefana Wyszyńskiego – on w więzieniu na Rakowieckiej przeżywał przez trzy lata swoją Golgotę. Tylko oślizgłe od łez i krwi, lepkie od nienawiści oprawców ściany widziały, jak go torturowano. Nikogo nie zdradził. Nie wymuszono na nim kompromitujących Prymasa zeznań. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy ci, którzy go upokarzali, wyrywali mu paznokcie, polewali wodą na mrozie – ponieśli zasłużoną karę…
Nie ponieśli też zasłużonej kary mordercy Księdza Jerzego Popiełuszki (1947- 1984). 40 lat temu umęczone ciało kapelana Solidarności wyłowiono z wody. Jego wytrwała modlitwa o wolność domaga się kontynuacji. Jego kazania wołają o wysłuchanie – i wsłuchanie. A krzyż podarowany przez Matkę, Mariannę Popiełuszko, ostrzega bezbożnika, który chce usuwać znak Chrystusa z miejsc publicznych i urzędów…
Ale teraz musimy cofnąć się nieco w czasie, by przyjrzeć się młodemu mężczyźnie z papierosem. Ciii…Marek Hłasko (1934-1969) pisze. Jest bezkompromisowy, niepogodzony. I bardzo niepokorny. Urąga systemom i układom. Taki zdolny… Umiera tragicznie, za młodo, i śmierć zamienia go w wiecznego buntownika.
Pióro skrzypi, maszyna stuka. To Witold Gombrowicz (1904-1969) prowadzi swoją walkę z formą i spuścizną, z romantyzmem i wszelkim innym „-izmem”. Uśmiecha się ironicznie, wysadza nas z wygodnego fotela, bawi i wzrusza, i puszcza oko – i pozostawia z niepokojącym poczuciem, że wszystko jest absurdem.
A potem pojawia się Książę Poetów, urodzony sto lat temu Zbigniew Herbert (1924 – 1998) i wszystko na powrót staje się czarno – białe. Świat wartości wraca na swoje miejsce, mądrość jest mądrością, wierność – cnotą, życie – wyzwaniem i zadaniem, które trzeba wykonać z godnością, choćby inni mieli nagrodzić za to śmiechem albo pogardą. Poety ze Lwowa świat nie obsypał nagrodami, bo świata nie było na to stać, a jego samego nagrody nie wzruszały. I pozostał solą w oku – tych, którym nie po drodze z heroizmem i prostotą piękna. I pociechą – odtrąconych, których zdradzono o świcie.
Było wolą Senatu RP, aby pochód Patronów zamykał zmarły 20 lat temu Czesław Miłosz (1911-2004). Ten który umoczył może nie rękę, ale palec – w układach ze złem. Ale któremu wybaczamy, bo wybaczać musimy, nie tylko dla piękna poezji i potęgi prozy, ale przede wszystkim dlatego, że jest w jego wersach i strofach siła litewskiej przyrody, potęga polskich Kresów i coś żarliwie, boleśnie naszego, polskiego: gorycz błądzenia, cień zdrady i nadzieja przebaczenia.
Czas mija. Pamięć zostaje. I oni zostają: Patroni 2024. Bo aby istniała wspólnota, by istniał Naród – potrzebni są Ci, którzy będą nas łączyć. Ponad trudnymi, bolesnymi, mrocznymi podziałami.