Mówimy: prezenty są nieważne! – ale dajemy się porwać szaleństwom planowania i kupowania. Zarzekamy się: w przyszłym roku będzie tego wszystkiego mniej! – ale nic nam z tego nie wychodzi. Krzyczymy: po co tyle wydawać! – i wydajemy jeszcze więcej. Zgodnie uważamy, że podarki są przede wszystkim dla dzieci – ale jak dzieci czekamy na radość choinkowych obfitości.
Zaraz, zaraz… Ale kto te prezenty pod choinką kładzie? Spójrzmy w oczy najmłodszym – oni wiedzą: to nie rodzice, dziadkowie i wszelkiej maści dorośli. To… No właśnie, kto?
I tutaj okazuje się, że jak Polska długa i szeroka – tak nie ma jednomyślności. „Dzieciątko” – zawołają śląskie bajtle. „Święty Mikołaj” – zaprzeczą milusińscy z północno – wschodniej Polski. „Gwiazdor” – będą upierać się poznańskie kakaludki. „Aniołek” – krzykną mikrusy z Krakowa. I, co więcej, wszystkie będą miały racje! A sytuację dodatkowo komplikuje współczesna wędrówka ludów. Bo oto w Wigilię spotykają się: jeden dziadek spod Opola, drugi z Mazur, babcia z Torunia i druga z Warszawy. I jak tu nie dostać prezentowego zawrotu głowy?
Geografia choinkowych darczyńców przedstawia się tak:
Ponoć człowiek dostaje tyle, ile jest w stanie przyjąć. Prezenty są zapewne trudnym sprawdzianem wytrzymałości – nie tylko portfeli, też szaf, półek i strychów.
Na szczęście wszyscy wiemy, że nie o te dary chodzi. Tego, co ważne, nie znajdziemy w pudełku ze świąteczną kokardą. To, co najważniejsze, już dostaliśmy. Wszyscy, jednakowo, dwa tysiące lat temu, w betlejemską noc. To wtedy, tam – dostaliśmy wszystko.