W podtarnowskich Wierzchosławicach odbyły się Zaduszki Witosowe – doroczne spotkanie ludowców z całego kraju. Przybyli oni do rodzinnej miejscowości i grobu wybitnego działacza chłopskiego oraz premiera II Rzeczypospolitej – Wincentego Witosa. Przed kaplicą grobową Witosa przemawiał szef MON, a jednocześnie przywódca Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (nazwa jak najbardziej prawidłowa), Władysław Kosiniak-Kamysz. „Musimy obronić Polskę przed imperium zła, które się odradza” – apelował wicepremier. Słuszna racja – jak mawia moja koleżanka małżonka.
Jeżeli pojęcie „imperium zła” potraktować całościowo jako siłę, która postawiła sobie za cel zniszczenie takich pojęć i postaw jak naród, niepodległość, patriotyzm i religia – to szef MON ma absolutną rację. Właśnie znalazł się w sojuszu z takimi siłami. Nie jest to pierwsza sytuacja, w której ZSL stoi w dramatycznym rozkroku, bo z jednej strony chciałoby aspirować do ligi formacji jak najbardziej progresywnych (czerpać z tego tytułu profity europejskie i stąpać po tamtych salonach), a z drugiej „zawieszone” jest na elektoracie, dla którego takie wartości jak Bóg, rodzina oraz ciężka praca mają wymiar praktyczny – są immanentną częścią codziennego życia.
Ponieważ ZSL ma na wsi poparcie w granicach 10 procent, gdyż lwią część elektoratu zagarnęło tam PiS (ok. 60 proc.), Kosiniak-Kamysz wykonuje gesty raczej teatralne, bo „widownia” jest jednak nader skromna. „Żeby zanieść kolejnym pokoleniom naszych dzieci naszą ojczyznę, musimy ją obronić, tak jak on (Wincenty Witos – przyp. aut.) obronił ją przed bolszewikami” – perorował Kosiniak-Kamysz. Fakt, ale to trzeba „na gwałt” wysłać kompanię wojska, by zajęła budynek Ministerstwa Edukacji Narodowej i wygarnęła stamtąd wszystkich urzędujących bolszewików, z panią ministrantką na czele. W przeciwnym wypadku nie zaniesiemy następnym pokoleniom żadnej ojczyzny, a jeżeli już ją nawet doniesiemy (tym przyszłym pokoleniom), to w formie karykaturalnej i zdeformowanej, od której wzrok odwróciłby sam Wincenty Witos. Przypomnijmy jego słowa z 30 lipca 1920 r., kiedy to w odezwie do włościan pisał: „Trzeba ratować Ojczyznę, trzeba jej oddać wszystko, majątek, krew i życie, bo ta ofiara się stokrotnie opłaci, gdy uratujemy państwo od niewoli i hańby!” Stąd też moje przekonanie, że Witos od tej ojczyzny, której zaprawę obecnie staluje Kosiniak-Kamysz ze swoimi lewicowymi kamratami, głowę by odwrócił.
I na koniec cytat z pracy Janusza Gmitriuka: „Serce Wincentego Witosa przestało bić 31 października 1945 roku o godzinie 6.30. Zmarł w wieku 71 lat. Jego pogrzeb był królewski. Oficjalne uroczystości rozpoczęły się 3 listopada w godzinach rannych mszą w kościele Mariackim. Po nabożeństwie ośmiu krakusów przeniosło trumnę na rynek na specjalnie zbudowany podest. Od Krakowa do Wierzchosławic – na trasie 88 kilometrów, którą przemierzał kondukt na miejsce wiecznego spoczynku, przez wiele godzin mimo deszczu, wiatru i zimna stały tysiące młodych i starych działaczy ludowych i chłopów z pocztami sztandarowymi. W pogrzebie masowo wzięli udział także strażacy. Od Wojnicza do Wierzchosławic chłopi odłączyli konie i sami zaprzęgli się do dyszla wozu-platformy, na którym przy trumnie wartę trzymali rośli górale i krakusi z kosami osadzonymi na sztorc.”
I tego, kochane „przyszłe pokolenia”, od tej władzy, w której partycypuje Kosiniak-Kamysz, już się nie dowiecie. Witos, antyklerykał, głęboko wierzący rzymski katolik.