Czy Rzeczpospolita jest w stanie zachować ostatnie bastiony polskości na Kresach? Przykład mniejszości polskiej na Litwie czy Łotwie pokazuje, że władze w Warszawie nie mają wypracowanej polityki wspierania naszych rodaków na Wschodzie, co powoduje niestety, iż rdzenni Polacy mieszkający tam od wielu pokoleń powoli, acz systematycznie, „znikają” z miejsc, gdzie cmentarze są pełne nagrobków z polskimi napisami. Kogo to interesuje? Tam się wyborów nie wygrywa, te głosy nie przeważą szali zwycięstwa na którąś ze stron politycznego sporu.
Pod koniec września w Sejmie odbyło się posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Kresów Rzeczypospolitej Polskiej. Padły tam słowa, które powinny wybrzmieć w całej Polsce. Nikt ich niestety nie usłyszał. Postanowiliśmy zatem je przytoczyć: „Skończmy z haniebną, anachroniczną doktryną Giedroycia, której zakładnikami i ofiarami padają Polacy na Kresach, a obecnie Polacy na Wileńszczyźnie. W skrócie ta doktryna mówi tyle, że na terenie państw, które powstaną po rozpadzie Związku Sowieckiego – a to się wydarzyło – Polacy tam zamieszkujący są przeszkodą w nawiązywaniu relacji z tymi państwami, które tam powstały. Niestety ten scenariusz z doktryny Giedroycia jest realizowany, o czym przekonują się boleśnie Polacy na Wileńszczyźnie. Tu musi być interwencja państwa polskiego. Obowiązkiem i prezydenta, i parlamentu – drodzy państwo – oraz rządu polskiego jest stanie na straży godności i praw naszych rodaków na Wileńszczyźnie. I nie mówimy o Polonii, tylko o Polakach na Kresach, którzy nie z własnej winy stali się nagle – z dnia na dzień – obywatelami innych państw ze względu na przesunięcie granic po „zdradzie jałtańskiej” – apelował do parlamentarzystów i przedstawicieli MSZ dr Rogalski, doradca ds. międzynarodowych w Parlamencie Europejskim.
Podczas posiedzenia padały ostre oskarżenia pod adresem władz litewskich, a zarazem bierności władz polskich. „Ciągle jest ta zabawa w kotka i myszkę. Jedzie na Litwę prezydent, uśmiechają się, ściskają dłonie, obietnice składają, wraca zadowolony. Jedzie marszałek Sejmu i też to samo. Na wysokich szczeblach jest wymiana kurtuazji, uśmiechów i uprzejmości, ale nie ma po prostu żadnych konkretów” – tak ocenił w swojej wypowiedzi relacje polsko-litewskie poseł Tadeusz Samborski z PSL-Trzeciej Drogi. Z kolei Waldemar Tomaszewski, przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, przypomniał wielki wiec w marcu tego roku w Wilnie w sprawie obrony szkolnictwa mniejszości narodowych, a także skandalicznych działań litewskich władz oraz samorządów na rzecz zmiany statusu polskich szkół i obniżenia ich rangi. Dodał, że system finansowania istniejących na Litwie szkół różni się od stosowanego w Polsce, a funkcjonujące tylko na Wileńszczyźnie litewskie szkoły, finansowane przez rząd, otrzymują o wiele większe wsparcie budżetowe niż zwykłe szkoły samorządowe. Uderzanie w polskie szkoły ma na celu przejmowanie przez litewskie szkoły dzieci ze szkół polskich, a w efekcie dalsze ograniczenia finansowania polskich szkół i ich degradowanie.
Warszawa zdaje się bezczynnie przyglądać szkodliwemu modelowi łotewskiemu w oświacie, czyli większej nauki przedmiotów w języku państwowym, a to nieuchronnie doprowadzi do wynarodowienia Polaków. Dwa miesiące temu oficjalnie została zamknięta polska szkoła w Krasławiu na Łotwie. Oficjalnym powodem jej zamknięcia jest brak funduszy oraz niewielka liczba osób do niej uczęszczających. Liczba ta oscylowała w okolicy 45 uczniów. Tak naprawdę likwidacja placówki jest pokłosiem nowelizacji ustawodawstwa łotewskiego, które zakłada ograniczenie szkolnictwa mniejszościowego z uwagi na trudności łotewskiego rządu związane z mniejszością rosyjską. Na to nakłada się bezczynność władz polskich. Tak sytuację ocenia Krzysztof Figel, były konsul honorowy Republiki Łotewskiej w Gdańsku (w latach 1995–2023), który dla „M24” powiedział: „Jest to negowanie dziedzictwa wieloetniczności, wpisanej w setki lat historii ziem łotewskich, gdzie nie jeden naród, a wielość i różnorodność jego lojalnych obywateli decydowała o sukcesach tej inflanckiej państwowości na przestrzeni dziejów”.
Potrzebne są szybkie rozwiązania, żeby polskość na Kresach ratować, ale czy polski rząd jest na to gotowy? Nic na to nie wskazuje, bo jak już napisałem na wstępie, Polacy na Kresach niewiele wyborczo ważą, by sobie nimi głowę zbytnio zaprzątać. Jest również potrzebna zdecydowana i planowa polityka władz polskich wobec stolic państw ościennych, polityka, która ujmie się za Polakami, a Warszawa stanie się strażnikiem, a zarazem rzecznikiem interesów Polaków na Kresach. Jest to obowiązek Rzeczypospolitej wobec przeszłych i przyszłych pokoleń.