Artur Bartoszewicz to człowiek kulturalny, posiadający ogromny zasób wiedzy, której nie waha się użyć. Miło się go słucha, a to, co mówi, skłania do refleksji – choć nie wszystkich. W programie Doroty Gawryluk (Polsat) prowadząca zapytała m.in., dlaczego polityków z Polski nie zaproszono na naradę w Berlinie, mimo że rząd deklarował nowe otwarcie w relacjach międzynarodowych. Bartoszewicz stwierdził m.in., że Francja i Niemcy wkrótce odnowią partnerstwo z Putinem. „Naszym interesem nie jest wciąganie Ukrainy do NATO i UE, bo Kijów ma sprzeczne interesy z Polską, co widać od mniej więcej roku” – oświadczył dr Artur Bartoszewicz.
„Gdzie panu to piszą? W Rosji?” – zapytał Michał Kamiński, wicemarszałek Senatu. „Może pan zaklinać rzeczywistość” – ripostował Bartoszewicz, podając przykłady z sektora transportowego i rolnictwa oraz apelując o uwzględnienie stanu polskiej gospodarki. Na to Kamiński rzucił, że oryginał słów Bartoszewicza „na pewno jest po rosyjsku”. „To, co pan mówi, jest skandaliczne, niedopuszczalne. Mówienie czegoś takiego wyklucza pana ze sfery publicznej” – odpowiedział zdenerwowany Bartoszewicz, prosząc, by Kamiński przedstawił dowody. Polityk tłumaczył, że nie zarzuca mu agenturalności, lecz powtarzanie rosyjskiej narracji.
Jak już nie wiadomo co powiedzieć, albo powiedzieć nie wiadomo co, to zawsze za plecami można znaleźć pałkę z napisem „ruska onuca”. Jest to niezwykle przydatne narzędzie, którym łatwo operować, próbując przykryć własną indolencję intelektualną, przy której jeżeli jeszcze dyskutant podkręci głos – wyjdzie jedna wielka kakofonia. Gdyby za przerywanie w debacie dyskutantom obcinano palce, pan marszałek Kamiński byłby politykiem bezpalcym. Z tym jeszcze można żyć. Gorzej gdyby szło o głowę, ale w przypadku pana marszałka strata niewielka – pustostan. Senator Kamiński jest koronnym dowodem na to, że bez głowy żyć się da, a bez pleców – nie!
Bartoszewicz powiedział rzecz oczywistą, że kraje będące ze sobą nawet w sojuszach, mają na różnych polach sprzeczne interesy. Jest to abecadło w polityce międzynarodowej i ten kto tego nie rozumie powinien zająć się szydełkowaniem lub też strzyc psy rasy Chihuahua. Ponoć pierwsze relaksuje, drugie daje satysfakcję – szczególnie fryzjerom i właścicielom psów. Pan marszałek tymczasem jest przedstawicielem elity, która od obamowskiego resetu do ostatniego spotkania w Berlinie (gdzie nas nie było) postawiła szereg kompletnie chybionych tez, które na naszych oczach rozpadły się jak – przysłowiowe – domki z kart: ani Rosja nie stała się państwem demokratycznym, ani Ukraińcy nie oddadzą Polakom nerki, za to Niemcom już niosą na tacy wszelkie cyrografy. Tymczasem pan Kamińskie brnie w narrację, że z Ukraińcami to my musimy, bo jeżeli nie – to z miłości duch opuści ciało nasze. Nie opuści! W tych sprawach MUSIMY toczyć dyskusje, bo złe decyzje będą nas w przyszłości wiele kosztowały.
Używanie argumentu, że coś jest pisane cyrylicą, w oczywisty sposób kończy merytoryczną rozmowę, bo jak można ją prowadzić, gdy zza pleców rozmówcy wyłania się cień Putina? Nie można! Tymczasem dobrze byłoby wrócić pamięcią, przypomnieć panu marszałkowi, że byli tacy polscy politycy, który mówili, że Rosja nigdy nie będzie państwem demokratycznym i że Kreml stosuje zasadę „argumentu siły”, a nie „siły argumentu”. Wówczas to koledzy pana marszałka pytali jakie leki zażywa Jarosław Kaczyński. Nie trzeba było wówczas kpić z lidera PiS-u, a podjąć z nim dyskusję, a tak – jak pokazały kolejne wydarzenia – wyszliście na politycznych ignorantów.
Z podobną sytuacją mamy do czynienia teraz. Pan marszałek nie dość, że zachował się w sposób zwyczajnie niegrzeczny, urągający stanowisku, które obecnie piastuje – ale zbył tezy p. Bartosiewicza frazą o rosyjskiej pisowni, która ma stać za jego słowami. Doprawdy, panie marszałku – nie warto pochylić się nad danymi, nie warto ponownie przeanalizować sytuacji (chociaż to trzeba było robić już na początku konfliktu rosyjsko-ukraińskiego), nie warto przemyśleć postawy Kijowa? Jeżeli nie, to po co pan jest w polityce?