Idźmy za wielką postacią czasu adwentowego. Idźmy śladem Jana Chrzciciela, za głosem wołającego na pustyni:
„Prostujcie drogę Pańską” (J 1, 23).
Słuchajmy zachęty do pojednania z Bogiem i pojednania wśród nas. Chrystus, nasz Pan, jest nie tylko ponad nami, lecz także wśród nas. On – Kyrios – jest Tym, który był, który jest i który będzie na wieki.
Na pustyni życia, gdzie cisza jest przerywana jedynie echem naszych własnych kroków, Jan Chrzciciel wzywa nas do odwagi. Nie do odwagi zwykłej, codziennej, ale tej, która wymaga konfrontacji z samym sobą. Jego słowa nie są poetyczną opowieścią, lecz ostrzem przecinającym nasze iluzje. Prostowanie ścieżek, oczyszczanie serc – to zadania, których nikt za nas nie wykona. Jan jest jak zwierciadło – nieprzejednany, prawdziwy, surowy. Czy mamy odwagę spojrzeć w jego oczy?
Wyobraźmy sobie Jana na brzegu Jordanu – posturę człowieka, którego skóra jest wypalona słońcem, a słowa gorące jak piasek pustyni. Gromadzi wokół siebie ludzi – ciekawych, zmęczonych, zagubionych. Wszyscy chcą usłyszeć, co ma do powiedzenia. Ale Jan nie przemawia, by przypodobać się tłumom. Nie słodzi, nie obiecuje prostych rozwiązań. W jego głosie słychać tylko jedno – wezwanie do zmiany, do przygotowania się na spotkanie z Tym, który jest światłością.
„Prostujcie drogę Pańską” – powtarza Jan. Te słowa mogą brzmieć jak rozkaz, ale w ich głębi kryje się troska. Czyż nie prostujemy ścieżek, kiedy czekamy na kogoś ukochanego? Czyż nie oczyszczamy domu, kiedy ma przyjść gość? Jan wzywa nas do tej samej czułości, lecz nie wobec drugiego człowieka, lecz wobec Boga.
Czy słuchamy tego wezwania?
W świecie pełnym hałasu, wśród reklam obiecujących natychmiastowe szczęście, wśród mediów, które uczą nas odwracać wzrok od cierpienia, Jan przypomina, że droga do prawdy nie jest szybka ani wygodna. Że wymaga trudu. I że to my jesteśmy odpowiedzialni za to, by nie zabłądzić. Każdy kamień na ścieżce, każda krzywizna drogi to nasze decyzje, nasze zaniedbania, nasze wybory. Czy mamy odwagę to przyznać?
Ale Jan nie pozostawia nas samych. Pokazuje, że to przygotowanie nie jest daremne. Za jego słowami idzie obietnica:
„Idzie za mną mocniejszy ode mnie”(Mt 3, 11).
Jan wie, że Jezus nie jest tylko wielkim nauczycielem czy prorokiem. On jest Tym, który zmienia wszystko. On jest Tym, który daje siłę, by prostować drogi, by burzyć mury, które oddzielają nas od Boga i od siebie nawzajem. Ale czy jesteśmy gotowi Go przyjąć?
Adwent to czas oczekiwania – ale nie takiego, które biernie wyczekuje na cud. To czas zmagania się z samym sobą, czas wyciszenia, w którym serce zaczyna bić w rytm tego, co naprawdę istotne. Jan Chrzciciel, prorok pustyni, przypomina nam, że nie możemy uciekać od tej pustki – ani tej, którą nosimy w sobie, ani tej, która dzieli nas od innych. Pustynia jest miejscem trudnym, ale to właśnie tam najgłośniej słychać Boga. To tam, gdzie nie ma już nic, rodzi się prawda, a wraz z nią szansa, by odnaleźć siebie na nowo.
Jan wołał, aż do utraty tchu: „Prostujcie drogi!” Nie krzyczał, by wzbudzić podziw, ale by obudzić sumienia. Jego słowa są jak ostre światło – niewygodne, ale konieczne. Czy jesteśmy gotowi stanąć w tym świetle i spojrzeć na nasze życie bez złudzeń? Czy odważymy się usłyszeć, że nasze ścieżki są poplątane, że czasem błądzimy, raniąc siebie i innych?
Adwent nie jest tylko czasem czekania. To wezwanie do podjęcia ryzyka przemiany. Jan nie mówił o łatwej drodze – mówił o prostowaniu tej krętej, pełnej kamieni. A prostować znaczy czasem porzucić pychę, wybaczyć, sięgnąć po słowo „przepraszam” lub „kocham”, choć dawno zastygło nam ono w gardle. Prostować drogi to otworzyć się na drugiego człowieka, nawet jeśli wymaga to bólu i wysiłku.
Jan oddał swoje życie, by Jego słowa nie zginęły. Umarł, ale nie umilkł. Wciąż mówi do nas – nie po to, byśmy czuli się winni, ale byśmy zapragnęli czegoś więcej. Bo czyż nie jest prawdą, że tak często żyjemy w niedosycie, błądząc między pragnieniem miłości a strachem przed nią?
Adwent jest czasem odwagi. Prostujmy drogi nie dlatego, że musimy, ale dlatego, że na końcu tej drogi stoi Ktoś, kto kocha nas bardziej, niż jesteśmy w stanie pojąć. Ten, który był, który jest i który ma przyjść, już jest blisko. I nie tylko ponad nami – w chwale, jaką trudno opisać – ale także tuż obok, wśród nas, w naszej codzienności. Przychodzi cicho, w słabości i w sile miłości, która nie zna granic.
Nie bójmy się tej pustyni. Idźmy śladem Jana. Bo tylko na pustyni, w samotności serca, można usłyszeć, jak zbliżają się kroki Boga. A On już jest. Tak blisko.