Strona informacyjna

Tusk odkrył i ogłosił światu, że kapitał ma narodowość. Zapomniał dodać jaką.

    Pędzlem i piórem, czyli historia pewnej rodziny

    Date:

    Ach, co to była za Rodzina! Piękna, barwna i bogata. Znano ich – i szanowano. Kochano – i uwielbiano. Intrygowali, inspirowali, irytowali, nie pozostawiali nikogo obojętnym. I tak jest do dziś: Kossakowie. Można o nich pisać. Można kręcić filmy. Można marzyć. Można krytykować. Ale nie wolno nie znać.

    Dlaczego?

    Z powodu setek rycin i obrazów, tysięcy stronic czystej poezji i dobrej prozy. Ale przede wszystkim dlatego, że w ich losach jest coś boleśnie prawdziwego i przejmująco pięknego. I bardzo bliskiego. Bo przy całym europejskim rozmachu i światowym przepychu – historia rodziny herbu Kos ma w sobie cechy polskości.

    Kresy

    Ile dla nas dziś znaczy to słowo? Czy otwiera wielką przestrzeń, rozumianą nie tylko jako miejsce na mapie, ale przede wszystkim kulturowy fenomen, o którym ani śniło się współczesnym ideologom?

    Kossakowie pochodzili z Kresów. Z miejsca, które było były częścią polskiej ziemi. I polskiej duszy. Dramat, który wydarzył się w XX wieku, zmienił naszą perspektywę. A to błąd. Powinniśmy pamiętać i uczyć nasze dzieci, jakim cudem były polskie Kresy. Nie sztucznym tworem inżynierów od nowego, lepszego świata – lecz naturalnym porządkiem, w którym ludzie różnych narodów, religii i i obyczajów żyli wspólnie w zgodzie. Przez wieki.

    Ludziom tam było niejednokrotnie jednakowo blisko do katolickiego kościoła – i unickiej cerkwi. Aż przyszedł moment w historii, gdy kacap w budionnówce z czerwoną gwiazdą zaczął strącać krzyże z dachów świątyń. Widzieli to na własne oczy Kossakowie w 1917 roku. Zofia, wnuczka Juliusza, opisze potem w swojej książce. Jej ojciec, Tadeusz, wróci we wspomnieniach do wojny polsko – bolszewickiej, która trzy lata później zatrzymała pochód Czerwonej Armii. Ale minie dwadzieścia lat – i Kresy przepadną. Obca przemoc zabierze Polsce kawałek serca, część duszy, źrenicę oka…

    Przeszłość

    Kossakowie malowali historię. To, co Sienkiewicz robił piórem – oni czynili pędzlem. Ludzie uwielbiali ich konie, portrety wodzów, brawurę polskiej szarży, rozmach oręża… Cóż, my też uwielbiamy. Nie trzeba być miłośnikiem realistycznego malarstwa historycznego, by przyznawać, że te obrazy zachwycają.

    Ale w zwrocie ku przeszłości jest coś więcej niż ciekawy temat. Coś, czego nie umiemy sobie nawet do końca wyobrazić. My, których jedno kliknięcie przenosi wirtualnie w dowolny czas i miejsce. Dla których książki leżą otwarte, programy i audycje proszą o uwagę. Dziś za polskim obywatelem stoi jego państwo, które dba, by dzieci w szkole dowiedziały się o Sobieskim i Kościuszce (cóż, ostatnio coraz słabiej i gorzej, ale złe czasy miejmy nadzieję szybko miną). A wtedy? Nikt z zaborców nie dbał o polską edukację. Musieliśmy obronić się sami przed agresywną germanizacją i grubiańską rusyfikacją. I udało się! Wielka w tym zasługa Sienkiewicza – i nie mniejsza Kossaków.

    Honor

    Być malarzem – czy raczej być Polakiem? Taki dylemat nigdy nie powinien powstać. Wolność artystyczna i rozwój talentu nie mogą kolidować z obowiązkami wobec Ojczyzny i Narodu. I odwrotnie – patriotyzmu nie wolno „uszczuplać” w imię sztuki. A jednak…

    Był rok 1902. 46-letni Wojciech Kossak, syn słynnego Juliusza, gości u Wilhelma II. Cesarz jest zachwycony. Otoczenie również. Sypią się zamówienia. Artysta dostaje do dyspozycji pracownię. Podbija Berlin… Po czy pakuje się i opuszcza Niemców. Powód? Protest przeciwko zaostrzaniu antypolskiej polityki pruskiego zaborcy. Dodać tylko można, że na taki gest stać tylko wielkiego artystę. Bo tylko wielki rozumie, że nic, nawet kariera i rozwój, nie są ważniejsze od wierności wartościom. Maluczki nie zrozumie tego nigdy.

    Rodzina

    Kraków, Kossakówka. Dwór w Górkach Wielkich. A wcześniej Knihinin pod Stanisławowem, Lwów, Kośmin w Lubelskiem, Nowosielica na Wołyniu. Czegóż te miejsca nie widziały? Kossakowie żyli po szlachecku: raz biedniej, raz bogato, ale zawsze z fasonem. Kuligi, bale, odwiedziny, uroczystości, letniska, zimowiska… Ktoś powie: mieli służbę – to mogli; żyli w dworach – stać ich było. Jednak by prowadzić dom otwarty dla rodziny, przyjaciół – nie wystarczą pokoje i uposażenia. Jeszcze potrzebne serce. A jakie było to ich, Kossaków? Rodzinne. Bardzo rodzinne. I wcale nie świadczą o tym zabawy i rozrywki. Lecz przeciwnie – wydarzenie wstrząsające, tragiczne. Jest lipiec, 1899 rok. W rzece nieopodal rodzinnego Kośmina kąpią się młodzi chłopcy. Gdy jeden z nich, Jerzy – syn Wojciecha – zaczyna tonąć, na ratunek rusza jego wuj, Tadeusz. Mężczyzna nie umie pływać. Wtedy pomocy próbuje udzielić 12-letni syn Tadeusza, Witold Kossak. W nurtach rzeki oddaje życie. Kuzyn i ojciec zostają uratowani przez domowego korepetytora. Rozpacz po śmierci chłopca na zawsze zmienia rodzinę Kossaków.

    Stateczny Juliusz. Wojciech, z wielkim talentem i mocnym charakterem. Tadeusz, w cieniu genialnego brata – bliźniaka, urodzeni w sylwestrową noc, jeden przed północą 1856 roku, drugi kilka minut później. Dwie strażniczki ogniska domowego – Maria i Anna, żony Kossaków, obie z rodu Kisielnickich. Zofia, pisarka, o której powiadano, że jest „Sienkiewiczem w spódnicy”, nieprzejednana wobec zła w hitlerowskiej i komunistycznej postaci, twórca „Żegoty”. Jej rozbawione kuzynki, Maria i Magdalena, jedna zwiewna i liryczna, z tresowaną wiewiórką na kapeluszu – druga z satyrycznym uśmiechem. Jerzy, syn Wojciecha, w którym pokładano zbyt wiele nadziei, i jego stryjeczny brat, który zginął próbując ratować życie kuzyna. I Simona, która odrzuciła świat po tym, jak on jej nie przyjął – i cała oddała się swojej wielkiej miłości do potężnej przyrody…

    Tak, to była niesamowita Rodzina.

    Rodzina, w której nie brakowało ludzkich słabości, strasznych momentów, czarnych charakterów – ale i tego, co pociąga i zachwyca. I oby zawsze nas pociągało i zachwycało.  Rodzina, którą można krytykować, ale przede wszystkim trzeba wciąż i na nowo odkrywać. Której nie można przecenić. Tak, jak nie można przecenić piękna i bogactwa, które kryją się w słowie „polskość”.

    Karolina Maria Paprocka
    Karolina Maria Paprocka
    karolinamariapaprocka@merkuriusz24.pl

    Wesprzyj autora!

    Jeśli doceniasz pracę autora i chcesz go wesprzeć, możesz wpłacić symbolicznego grosika na jego dalszą twórczość. Każda pomoc ma znaczenie i motywuje do tworzenia kolejnych wartościowych treści. Dziękujemy za wsparcie!

    Subskrybuj

    spot_imgspot_img

    Popularne

    Więcej w temacie
    Powiązane tematy

    Olga Boznańska – Rok 2025 pod znakiem wielkiej malarki

    Rok 2025 ogłoszono Rokiem Olgi Boznańskiej. Kim była artystka, która ponad wszystko ceniła ciszę, sztukę i prawdę? Poznaj niezwykłą malarkę, która tworzyła z duszy i światła.

    Obronimy naszą kulturę i wartości ….  Spotkanie dr Karola Nawrockiego z ludźmi kultury i sztuki.

    W Browarach Warszawskich Karol Nawrocki spotkał się z ludźmi kultury, deklarując wsparcie dla polskiej sztuki, tożsamości narodowej oraz kontynuacji budowy Polskiej Opery Królewskiej.

    Parszywy los uczonego. Filozofowie nie są wolni od wad! *

    Uczeni to ludzie mądrzy, ale pełni sprzeczności. Rywalizują, mierzą się z niezrozumieniem i własnymi słabościami. Kto jest ich największym wrogiem? Odpowiedź może Cię zaskoczyć.

    Kobiety – cuda w codzienności

    Niezwykłe kobiety – cuda w codzienności. Od Katarzyny ze Sieny po Hedy Lamarr – ich siła i pasja zmieniały świat. Świętujemy kobiecą moc, która każdego dnia czyni życie lepszym!