Noc. Ciemna, gęsta od żalu, pełna obaw o to, co przyniesie świt. Jeśli cokolwiek przyniesie. Noc, która trwała dłużej niż najdłuższe godziny – trwała lata. W czasie której całe pokolena Polaków rodziły się i żyły – czekając na cud. I umierały – cudu nie doczekawszy. Tak wyglądała straszna noc zaborów. 123 lata niewoli.
Tamta noc nie pozwoliła polskiemu narodowi spać spokojnie. W tamtą noc ktoś grał na pianinie – ktoś inny pisał książkę. Stuknęło wieko walizki – ktoś wyjeżdżał w daleką podróż, może ostatnią. Matki tuliły do piersi główki swoich dzieci i błagały niebiosa, by chociaż one doczekały, by im dane było żyć w wolnej, w Niepodległej…
Mijały lata. Nie brakowało prób zrzucenia z siebie jarzma niewoli. Lecz każdy zryw – przynosił jeszcze cięższą dolę. Każdy – to była przelana krew. To zacieśniająca się pętla na gardle. I dławiące poczucie wielkiej niesprawiedliwości. Jak długo mogło to jeszcze trwać?
Musiał przyjść świt. Zapowiadali go poeci, wypatrywali politycy, przepowiedzieli wojskowi. Prawdę mówi dziś ten i ów, kto twierdzi, że odzyskaniu przez Polskę wolności w 1918 roku sprzyjała sytuacja międzynarodowa. Nie można też odmówić racji, jeśli ktoś powołuje się na niezwykłą plejadę wybitnych osobowości i autorytetów – takich jak Piłsudski, Dmowski, Witos, Daszyński, Paderewski i Korfanty. I nie do przecenienia jest wreszcie rola tysięcy Polek i |Polaków wszystkich stanów, którzy nie zmarnowali ciemnej nocy zaborów na rozpacz – lecz modlili się, pracowali na ziemi przodków, uczyli dzieci polskiej mowy oraz chowali po dworach i chatach patriotyczne pamiątki.
Polakom nikt Polski nie podarował. Musieli ja wydrzeć z gardeł żarłocznych sąsiadów. Wywalczyć na polu bitwy i na dyplomatycznych salonach. Przez dziesięciolecia pracowali i bili się o nią pisarze, muzycy, politycy, dowódcy, żołnierze i chłopi, duchowni i świeccy, rodzice i nauczyciele. Ale czy naprawdę musiały walczyć też dzieci?
Orlęta. Wychowała je nie czarna, ciemna, gęsta od strachu noc. Ich chowała nadzieja. Do snu im w dzieciństwie nie śpiewała niewola – lecz dumna matka, która wiedziała, że serce mężne to więcej niż armaty i bagnety. One nie czciły portretów cara i cesarza. One w sercach miały portrety dziadków, którzy ginęli w Powstaniu Styczniowym. W listopadzie, gdy Ukraińcy napadli na ich Lwów, chwycili broń i poszli. Bić się i zwyciężać. Prosto i zwyczajnie. Bo wszystko, co najważniejsze na świecie, jest proste i zwyczajne.
Wojna nie jest dla dzieci. I nie dla nich jest polityka. Lwowskie Orlęta nie powinny ponieść swej ofiary. Powinny bawić sie i uczyć. I dorosnąć. Ale przyszedł moment próby – i one wybrały.
Nikt nie potrafi kochać tak, jak dziecko. Bez „za i przeciw”, bez „ale” i „potem”. Dziecko kocha tu i teraz, i całym sobą… Jakaż siła jest w polskim narodzie, skoro potrafi tak wychować swoich synów i swe córy – że kochają Ojczyznę jak matkę, i szanują ją jak własnego ojca? Ta siła ukształtowała dzieci we Wrześni, ona kazała kilkadziesiąt lat później małym Polakom wstępować w Szare Szeregi. I ona dodała skrzydeł Orlętom – dzielnym Dzieciom, które choć poległy, żyją. I żyć będą wiecznie. Bo to, co najważniejsze, jest nie tylko proste i zwyczajne. Jest też na wieki, na zawsze.