17.1 C
Gdynia
czwartek, 19 września, 2024

15 VII 1410 Bitwa pod Grunwaldem

Share

Na początku było marzenie.

Zawładnęło nie jednym, nie kilkoma – lecz setkami, tysiącami serc: marzenie by być tam, gdzie On kiedyś był. By dotknąć ziemi, której dotykały Jego stopy. Niektórzy za tym marzeniem poszli aż na koniec świata i jeden krok dalej: do Ziemi Świętej. Trwało głębokie średniowiecze.

A wszędzie tam, gdzie są marzenia – pojawiają się potrzeby. Zwykłe, codzienne, ludzkie. Potrzeba jedzenia, spania, zapewnienia bezpieczeństwa. I tak wyprawom na Wschód pielgrzymów a potem krzyżowców towarzyszyło powstanie rycerskich zakonów. W Europie nie brakowało tych, dla których połączenie mniszego płaszcza i miecza było czymś więcej, niż sposobem na życie. Było nadzieją na Niebo. A brutalna rzeczywistość saraceńskiego Wschodu tylko utwierdzała „łacinników” w przekonaniu, że bez tej ochrony i opieki – ani rusz.

Zakony miał troszczyć się o wszystkich, bez względu na narodowość. Ale ludzka natura jest ułomna, dlatego każdy najbardziej dbał o swoich rodaków: templariusze o Francuzów, joannici o Włochów. Było kwestią czasu, kiedy powstanie wspólnota zrzeszająca niemieckojęzyczne rycerstwo. Powstała w roku 1190, jako Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Krzyżacy.

Lata mijały, lecz żar serca nie uratował Królestwa Jerozolimskiego.

Obecność chrześcijan na Wschodzie dobiegała końca. Pojawiło się pytanie: czy ci, którzy byli niezbędni tam – są potrzebni tu, w Europie? Krzyżacy nie czekali, aż ktoś wymyśli odpowiedź. Byli świetnie zorganizowaną instytucją, za którą stała potęga militarna, ogromne pieniądze i poparcie papieża. Dojrzeli, by stworzyć swoje państwo. By opuścić Jerozolimę. I poszukać nowego domu.

To prawda, że nie pojawiali się bez zaproszenia. Ale zaproszeni – zostawali na warunkach, które gospodarzom nie mogły się podobać.

Węgierski król Andrzej II poprosił ich o pomoc w walce z pogańskim plemieniem Kumanów. Pomogli. A potem przez 14 lat pokazywali swe prawdziwe oblicze. Pozbyto się ich w 1225 roku. Rok później wezwał ich Konrad, polski książę z Mazowsza, by odepchnęli Prusów. Początki nie zwiastowały późniejszych kłopotów. Ale w 1308 r. mieli odzyskać od Brandenburczyków Gdańsk. Skończyło się wymordowaniem przez nich polskiej załogi i mieszczan. W kolejnym roku stolica państwa krzyżackiego została przeniesiona z Wenecji do Malborka.

Nie poradzili sobie z krzyżakami kolejni władcy. Ani Łokietek, który miał za dużo zapalnych punktów, ani Kazimierz Wielki, uwikłany w sieć dyplomatycznych zabiegów. Dopiero Umowa w Krewie w 1385 roku i ślub Jadwigi z Jagiełłą uświadomiły rycerzom z czarnym krzyżem, że nie zawsze i nie wszystko będzie przebiegało po ich myśli.

Ochrzczona Litwa nie potrzebowała nawrócenia – i nawet papież zabronił ją niepokoić. Nadszedł czas zmiany taktyki. Skoro zniknął prawdziwy powód – należało wymyślić nieprawdziwy pretekst. Podważano prawdziwość chrztu Jagiełły, sugerując, że tylko udaje wyznawcę Chrystusa. A nade wszystko próbowano rozgrywać na swoją korzyść nieporozumienia i konflikty pomiędzy królem polskim i wielkim księciem litewskim Witoldem.

Wojna była nieunikniona.

Zaczęła się w 1409 roku po to, by zostać na kilka miesięcy przerwaną. Obie strony potrzebowały rozejmu – żeby przygotować się do bitwy, o której potomni powiedzą, że była jedną z największych i najważniejszych w średniowiecznej Europie.

Grunwald – tę nazwę znamy wszyscy, ale o Grunwaldzie więcej nie wiemy niż wiemy. Niepewna jest liczba wojsk po jednej i drugiej stronie. Obecność piechoty wśród walczących budzi wątpliwość. Spory toczą się o symbolikę, wymowę i znaczenie gestu przesłania przez posłów dwóch krzyżackich mieczy dla króla Polski i wielkiego księcia Litwy. Nie dowiemy się też nigdy ile osób dokładnie zginęło.

Pewne jest, że Jagiełło stał na wzgórzu, że stoczył małą, zwycięską potyczkę ze śmiałkiem, który chyba nie wiedział, na kogo podnosi rękę. Znamy dosyć dobrze przebieg działań, aż po straszną scenę zdobycia krzyżackiego obozu, najbardziej krwawy moment całej bitwy. I wiemy, kto we wtorkowy wieczór 15 VII 1410 roku był panem grunwaldzkiego pola, i odsyłał zwłoki swego poległego wroga, wielkiego mistrza Ulricha von Jungingena, by współbracia pochowali go z honorami.

64c0e28fd173e728885070
Władysław Jagiełło przed bitwą pod Grunwaldem; Maksymilian Antoni Piotrowski

Dla Europy polsko – litewskie zwycięstwo było zaskoczeniem. Dla krzyżaków – wstrząsem, z którego będą próbowali jeszcze otrząsnąć się XX-wieczni Niemcy. Dla Polaków – niewykorzystaną szansą.

Malborka nie zdobyto a pokój zawarty w Toruniu 1 II 1411 nie przynosił nam takich korzyści, po jakie należało sięgnąć. Stąd smutny wniosek, że nie wystarczy ofiarnie się bić  – jeszcze trzeba umieć zwycięstwo w polu przekłuć na sukces na papierze.

Grunwald uczy prawdziwej mądrości. Wszystkich. Historyków, którzy nie mogą uznać, że skompletowali z mozaiki elementów pełny obraz bitwy. I muszą pogodzić się z wieloma znakami zapytania. Tych, którzy myślą „po krzyżacku” – że skoro oni są pewni swoich racji, to inni też muszą tak myśleć. Bo wcale tak nie jest. Tych, którzy myślą „po polsku” – że świat w końcu doceni nasze zasługi i nie będziemy musieli o nich nikomu przypominać. Bo nie doceni. I musimy przypominać. I każdego człowieka, zwykłego Kowalskiego. Bo nie wystarczy marzyć. Nawet, jeśli są to piękne marzenia. Jeszcze trzeba zachować umiar, zdrowy rozsądek i najtrudniejszą z chrześcijańskich cnót: cnotę pokory.

1 KOMENTARZ

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Subskrybuj za darmo

Nie przegap żadnej historii dzięki powiadomieniom

Najnowsze

Czytaj także

Polecamy