Za każdym razem, gdy zamykam oczy i próbuję wrócić myślami do tamtych dni, widzę babcię w kuchni, przy starym, drewnianym stole, na którym zawsze były przygotowane smakołyki dla niespodziewanych gości. W dłoniach trzyma wyszczerbiony dzbanek z kawą, z którego unosi się delikatna para. Jej głos – melodyjny, spokojny – wypełniał cały dom. Śpiewała „Godzinki”, śpiew odbijał się echem od ścian, jakby sam dom znał tę melodię i nucił ją razem z nią.
Zegar na ścianie tykał powoli, jakby sam czas płynął inaczej w tym miejscu. Leżałam na łóżku w ostatnim pokoju, wsłuchując się w ten rytm, który przypominał bicie serca. Gdy dochodziło siódme uderzenie, dziadek wchodził do kuchni, przystawał na chwilę w drzwiach i uśmiechał się. Był cichy, spokojny, ale jego obecność zawsze miała w sobie coś ciepłego, coś, co sprawiało, że czułam się tam bezpieczna. Siadali razem do stołu, wymieniając kilka zdań, dzieląc się planem dnia.
Pamiętam upalne lata, gdzie babcia zabierała mnie do ogrodu. W ogrodzie babci czas płynął inaczej, wolniej, jakby każda chwila miała swoje własne, niezależne rytmy. Pamiętam, jak prowadziła mnie wśród grządek, pokazując mi, gdzie rosną najpiękniejsze maliny, a gdzie porzeczki mają najwięcej słońca. Jej ręce, szorstkie od pracy, ale ciepłe, delikatnie zbierały owoce, a jej opowieści rozbrzmiewały w powietrzu jak najpiękniejsza melodia. Kiedy w letnie dni słońce tańczyło na liściach, a wiatr niósł zapach ziół, babcia opowiadała mi historie o roślinach, które w jej ogrodzie rosły od lat, jakby znały każdą jej tajemnicę.
Pewnego lata, noc była cicha, ciepła, po prostu piękna. Niebo pełne gwiazd, jakby ktoś rozsypał miliony maleńkich diamentów na czarnym aksamicie. Babcia uniosła rękę i wskazała na Drogę Mleczną. „To ślad po aniołach” – powiedziała cicho. „Kiedyś biegły tędy do Betlejem, żeby zobaczyć Jezusa. Zostawiły po sobie ślady światła.” Opowiadała o Jezusie, Jego Matce, o niebie, o gwiazdach, które prowadziły mędrców. Każde jej słowo było jak dotyk – delikatne, ciepłe, zostawiające ślad w mojej pamięci.
Wieczory w domu babci były równie magiczne. Po kolacji, kiedy dziadek czytał książkę, babcia siadała w swoim fotelu i wyszywała. Jej ruchy były powolne, precyzyjne, a śpiew cichy, niemal niedosłyszalny. Śpiewała pieśni dla Panienki, jak mówiła. Zdarzało się, że przerywała, żeby opowiedzieć mi historię. „Każdy haft ma swoją opowieść” – mówiła. „To jest dla ciebie, żebyś pamiętała, że wszystko, co robisz, ma znaczenie.”
Którejś nocy, kiedy myślałam, że już śpi, zajrzałam do jej pokoju. Siedziała przy stole, z zeszytem w dłoni, pisała wiersze. Światło lampy rzucało ciepły blask na jej twarz, skupioną, pełną spokoju. Nie wiedziała, że ją obserwuję. W tamtej chwili zobaczyłam w niej coś więcej – nie tylko babcię, ale kobietę, która miała swoje myśli, swoje marzenia, swoje tajemnice.
Jej dom był jak żywa istota. Każdy kąt krył w sobie historię. Stare szafy pachniały lawendą i drewnem, w kuchni unosił się zapach ziół i owoców. Wszystko w tym domu zdawało się być częścią jej – jakby jej dusza wniknęła w te ściany, przedmioty, w powietrze.
Dziś, kiedy myślę o babci i siedzę w tym samym fotelu, czuję ciepło, zapach malw przy płocie i dźwięk jej śpiewu. To wszystko żyje we mnie, jak echo tamtych dni, które nigdy nie przeminie.