Wieczorem zasiedliśmy przed kominkiem, w którym żywo kotłowały się języki ognia. Kilku Nepalczyków, jeden Rosjanin i jeden pół/Francuz i pół/Libańczyk. Rosjanin stracił córkę, która wspinała się na Mont Everest od strony chińskiej. Jej zwłoki zostały na zboczu góry, a ojciec postanowił ciało córki odzyskać, Przyjechał do Nepalu w duecie z Francuzo/Libańczykiem. Obaj zupełnie nic nie wiedzieli o górach. Teraz się szkolą na skałkach, ćwiczą techniki wspinaczkowe, wiążą węzły. Istne szaleństwo podszyte miłością do dziecka, które już nie żyje, a które jest częścią jego życia.
Rozmawiałam z Nepalczykami. Pytałam, czy któryś był w ostatnim buddyjskim królestwie Lomanthang położonym z dystrykcie Mustang. Tam nadal rezyduje król, który został przez władze Nepalu w 2008 roku zdetronizowany, ale tamtejsi nadal go uznają. Żeby tam pojechać należy nabyć specjalne pozwolenie, za które turysta musi zapłacić 500 USD, a więc nie każdego na taką wycieczkę stać. Oprócz tego trzeba opłacić przewodnika, kupić jakieś dodatkowe bilety i pokryć pomniejsze koszty. Pieniądze, pieniądze i jeszcze raz…W każdym razie droga impreza. Nepalczycy mówili, że tam nie jeżdżą, bo i po co. Po chwili okazało się, że jeden z moich rozmówców jako guide wysokogórski (przewodnik) był trzy razy na Evereście, raz na Lhotse, na Makalu, a ja go się pytam… czy bywał w Mustangu. Na usprawiedliwienie dodam jedynie, że na czole nie miał napisane, że kilka razy zdobył Mont Everest. Oni nawet tym się nie chwalili, że byli na najwyższej górze świata, mówili o tym tak, jak my o spacerze po Krupówkach. Myślałam, że spadnę z krzesła, bo zawsze miałam kuku na muniu jeżeli chodzi o Himalaje.
Nepalczycy mówili, że Polacy mają duże osiągnięcia w wspinaczce. Wymienili nazwisko Magdaleny Madej, mówię że nie znam. Jeden z nich pokazał zdjęcie pani Magdaleny z Everestu. Próżniej pokazał mi zdjęcie Ryszarda Pawłowskiego. Tego pana już znałam i opowiedziałam historię, jak zaciągnęłam p. Pawła wraz z kolegami (też wspinaczami) do mojego domu, by mi się podpisał na ścianie. Podpis: „Tu byłem i było wspaniale” widnieje na ścianie do dzisiaj, chociaż wyblakły jest już niemiłosiernie. Zaprosiłam Nepalczyków do Gdyni, by mi się podpisali na ścianie – dwaj zdobywcy Everestu, którzy nawet nie pamiętają dat wejść na najwyższą górę świata! Te daty nie są im do niczego potrzebne. Taki jest Nepal. Oderwany od naszej rzeczywistości.
Z Nepalu dla merkuriusz24.pl