Podczas gdy za wschodnią granicą mamy przykład krwawej i konwencjonalnej wojny prowadzonej przez rosyjski reżim, która w domyśle ma prowadzić do rozpadu niepodległej Ukrainy – daleko od naszych domów w basenie Oceanu Indyjskiego upada kolejny niezależny i piękny kraj – Sri Lanka. Również na skutek działań jednego ze światowych hegemonów – w tym przypadku rządu Chin, który w sposób przebiegły i okrutny prowadzi od lat swoją wojnę, aby przy użyciu narzędzi ekonomicznych i politycznych na nowo rozrysować granice azjatyckiego – i nie tylko – kontynentu. “Chiński smok” to dzisiaj obok Rosji i Iranu największy wróg demokratycznego, bezpiecznego świata, jaki próbujemy wspólnie budować od lat. Wszak nie powinny dziwić słowa potępiające działania NATO w Ukrainie, otwarte poparcie rosyjskiego reżimu, etniczne mordy na Ujgurach czy tuszowanie w pierwszych tygodniach wydarzeń w Wuhan (koniec końców prowadzących do światowego kryzysu i zbudowaniu chińskiej nadwyżki handlowej jako jedynego kraju na świecie od 2019 roku).
“Zawieszamy tymczasowo spłaty odsetek od obligacji. Rezerwy walutowe są nam potrzebne do importu podstawowych produktów, w tym paliwa dla mieszkańców” – przekonuje szef banku centralnego Sri Lanki, nowego upadłego kraju na mapie świata, który boryka się z największym od dziesięcioleci kryzysem gospodarczym. Takie działanie oznacza de facto ogłoszenie bankructwa kraju. Początek tej historii to wydarzenia wokół portu Hambantota na południu Sri Lanki, który jest modelowy, przykład tego, jak Chiny wpędzają słabe kraje w pułapkę długu pod płaszczykiem wsparcia gospodarczego, a potem przekuwają to na geopolityczne korzyści. Póżniej po wygranej w 2009 r. wojnie domowej z Tamilami (wygranej zresztą w kampanii przez wielu uważanej za ludobójczą) prezydent Rajapaksa, który razem z bratem w zasadzie sprywatyzował Sri Lankę, wpadł na pomysł budowy drugiego portu w kraju. Pieniędzy nikt nie chciał na to pożyczyć, bo projekt nie miał szansy się biznesowo spiąć. 307 mln dolarów wyłożył – a jakże -chiński Export-Import Bank, w zamian stawiając warunek, że port zbuduje i będzie nim zarządzała chińska państwowa firma.
Chińczycy sfinansowali też budowę pobliskiego lotniska im. Rajapaksy, na które nikt nie lata, oraz autostrad, którymi nikt nie jeździ. Za swoje pieniądze Sri Lanka zbudowała przy okazji w Hambantocie, 10-tysięcznej wiosce rybackiej, stadion do krykieta na 35 tys. widzów. Żeby utrzymać tę absurdalnie przeskalowaną infrastrukturę, Sri Lanka pożyczała coraz więcej od Chin. Chińskie firmy budowały też wieżowce w Kolombo, rozbudowywały port w stolicy, odbudowywały autostrady i linie kolejowe. Im bardziej zadłużona była Sri Lanka, tym trudniej jej było o zagraniczne pieniądze. Chińczycy nadal jednak pożyczali. W 2015 r., jak wynika ze śledztwa „New York Times”, wyłożyli też kilkanaście milionów dolarów na kampanię Rajapaksy, ich człowieka w Kolombo, który wybory jednak mimo to przegrał. Nowy rząd ujawnił, że za czasów Rajapaksy zagraniczny dług Sri Lanki wzrósł trzykrotnie do 44,8 mld dolarów. Nowa władza chciała przeorientować Sri Lankę ku Indiom i Zachodowi, ale uzależnienie od Chin jest zbyt duże. Kraj wpadł w spiralę długu – musi pożyczać kolejne miliardy tylko po to, by spłacać poprzednie pożyczki, a dzisiaj mamy tego finał – Sri Lanka ogłasza upadłość i na zawsze przepada w mackach “Chińskiego smoka”.
O tej pięknej wyspie, zamieszkałej przez cudownych Lankijczyków, mówi się, że to “Łza z policzka Indii”, ale myślę, że już dzisiaj możemy mówić, że Sri Lanka to będą łzy całego świata, bo próżno szukać tak pięknego, gościnnego kraju, jak ten który upada właśnie pod chińską spiralą zadłużenia – stając w jednym szeregu z chociażby Laosem, którego przejęcia już jakiś czas temu dokonał reżim Xi Jinpinga.
Autor: Kacper Joel