Mały chłopiec słyszy polski hymn i woła: „nasi grają w piłkę”! Oczywiście życzymy – i temu chłopcu, i nam wszystkim – by symbole narodowe przywoływały na myśl nie tylko sportowe emocje. Ale przede wszystkim – by kojarzyły się dobrze. I wcale nie o poziom gry chodzi…
50 lat temu polska piłka przeżywała swój złoty okres. Były emocje, były sukcesy, była radość. I był trener nad trenerami: Kazimierz Górski.
Wszyscy, którzy go znali, mówili, że był połączeniem trenerskiego geniuszu – i zwyczajności. Nie gwiazdorzył. Nie był celebrytą. Piłkarze lubili go, ufali mu, on darzył ich sympatią i szacunkiem – i wymagał. Tylko tyle – i aż tyle. Do tego kilka prawdziwych sportowych talentów wśród zawodników – i sukces gotowy. Bo kiedy w szatni wszystko gra – to i na boisku musi się udać. I się udało. 10 września 1972 roku Polacy pokonali w finałowym meczu Węgry 2:1 – i olimpijskie złoto pojechało nad Wisłę. Następny rok przyniósł spektakularne zwycięstwo z Anglią w eliminacjach do mistrzostw świata. A potem wszyscy z napięciem obserwowali, jak nasi brawurowo sięgają po brąz w piłkarskich zawodach w 1974 roku – tak, to były czasy… czasy Grzegorza Lato, Jana Tomaszewskiego, Kazimierza Deyny, Roberta Gadochy – i wspaniałego trenera, potocznie przez wszystkich nazywanego Kaziem.
Górski urodził się we Lwowie. Mówił specyficznym, śpiewnym bałakiem. Mówił prosto i pewnie dlatego trafiał od razu do serca. Wiele z jego wypowiedzi weszło na stale do codziennego słownika Polaków – bo są mądre i przy tym zabawne, jak na lwowiaka przystało. Zacytujmy te najbardziej znane:
Chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika.
Co do szczegółów to niech się wypowiedzą specjaliści.
Piłka to gra prosta. Nie potrzeba do niej filozofii.
Mi się wydaji, że wygra drużyna, która strzeli więcej bramek.
Czasami się wygrywa, czasami się przegrywa, a czasami remisuje.
Jedni rodzą się do skrzypiec, inni do munduru. Ja urodziłem się dla piłki.
Aż łza się w oku kręci. Aż chciałoby się powiedzieć: żeby tak przeżyć to jeszcze raz: te emocje, to napięcie, taką radość i dumę… Ale, jak napisane we wstępie, nie tylko o poziom gry chodzi. I o zwycięstwa. Chodzi o coś jeszcze ważniejszego, wręcz fundamentalnego.
Pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Pochodzę z piłkarskiej rodziny, po mieczu i po kądzieli. Ojciec chrzestny trenował polskich juniorów, współpracował z Kazimierzem Górskim, prowadził nasze i zagraniczne kluby. Wujkowie od strony mamy grali w przedwojennej Pogoni Lwów, przyjaźnili się z Kazimierzem Górskim. Zjedli zęby na piłce. A ja, kilka lat temu, spełniając marzenie syna, wybrałam się całą rodziną na warszawski Stadion Narodowy im. K. Górskiego, aby poczuć, przeżyć, mieć co wspominać. Ale nie poczułam, nie przeżyłam i nie mam dobrych wspomnień. Obok nas stał pan, potężny mężczyzna o równie potężnym głosie, który od pierwszego gwizdka uznał za słuszne komentować mecz po swojemu. To znaczy we własnym, rynsztokowym języku. Nie wierzyłam, że można przez dwie godziny nieustannie wywrzaskiwać wulgaryzmy. W pewnym momencie poprosiłam o opamiętanie, ale pan nie tyle nie posłuchał, co w ogóle nie usłyszał. Tak był zajęty wyrażaniem swoich uczuć i myśli.
Co to ma wspólnego ze sportem? Nic. Czy śp. Kazimierz Górski byłby z takiego kibica dumny? Nie sądzę. Czy godzi się, aby pod polską flagą, po odśpiewaniu narodowego hymnu, kląć? Odpowiedź jest oczywista.
Są ludzie, którzy uważają, że sytuacja usprawiedliwia grzech przeklinania: że niby się nie powinno, ale za kierownicą, na budowie, przy meczu, do piwka… Nic bardziej mylnego. „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”. Bez wyjątków i kompromisów. Tak – i nie. Bez miejsca na obrazę języka, którym jest nie tylko kłamstwo, ale i wulgaryzm.
Jesteśmy w trakcie futbolowych emocji. Szanse na wyjście z grupy są znikome – ale nie zapominajmy, że „piłka jest okrągła a bramki są dwie”. Wszystko może się zdarzyć. Oby tylko z szacunkiem – i bez przeklinania pod biało–czerwoną flagą!