Koleżeństwo dziennikarze o poglądach liberalno-lewicowych zacierają ręce. Nie z zimna, ale z zadowolenia. Kolumbia i Meksyk zapowiedziały, że nie przyjmą swoich rodaków wyrzuconych z USA. Tak więc cały misternie pleciony plan Trumpa spalił na panewce! „USA nie mogą traktować kolumbijskich migrantów w sposób poniżający” – oświadczył przywódca Kolumbii. „Jeśli chodzi o repatriacje, zawsze będziemy przyjmować Meksykanów powracających na nasze terytorium z otwartymi ramionami” – czytamy w komunikacie MSZ Meksyku, a jednocześnie kraj ten nie pozwolił na lądowanie samolotu z imigrantami. O co więc chodzi?
Jak nie wiadomo o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze. Też bym chciał – gdybym był prezydentem Meksyku – aby do każdego imigranta dołączono sztabkę złota oraz czek na 5 USD. Sztabka złota, bo wiadomo, że aniołków Amerykanie nie odsyłają, ale ludzi „z przeszłością”, kryminalną przeszłością i należałoby dla nich wybudować jakieś zamknięte sanatorium. Ktoś przytomny na umyśle zapyta, a te 5 USD? A te 5 USD na przeżycie pierwszego miesiąca przez szczęśliwie powracających na łono ojczyzny.
Nie chcę martwić koleżeństwa dziennikarzy, ale kraje Ameryki Łacińskiej mają słabe karty w tej grze i skazane są na przyjmowanie ciosów, a w zupełnie krótkiej perspektywie – byłyby i tak liczone na deskach. Właśnie, w czasie gdy piszę ten materiał, doszła do mnie informacja, że jednak Kolumbia zgodziła się – bez żadnych ograniczeń – przyjmować imigrantów deportowanych z USA. Imigranci mają być nadal przywożeni do Kolumbii przez amerykańskie samoloty wojskowe, przeciwko czemu pierwotnie Bogota protestowała. Teraz jednak – jak podaje Waszyngton – Kolumbia zgadza się przyjmować samoloty wojskowe z imigrantami „bez ograniczeń i opóźnień”. Prezydent Kolumbii Gustavo Petro musiał od jakiegoś przyjaciela dostać kalkulator lub inne liczydło. Nieważne co, ale mu wyszło, że jak się postawi, to mu nie wyjdzie.
— Elon Musk (@elonmusk) January 27, 2025
Stany Zjednoczone posiadają potencjał, by przeczekać opór niechętnych reemigracji państw. Jeżeli taki Meksyk będzie trwał w „imigranckiej herezji”, to Waszyngton wynajmie jakąś wyspę (lub kilka) od Bantustanu i tam przekieruje niechcianych gości. I niech się wtedy Meksyk martwi co z nimi zrobić: czy ściągnąć do domu, czy dosłać nasion, by mogli uprawiać sobie ogródki. Ważne zastrzeżenie, że nie są to ludzie stworzeni do pielenia grządek!
Ale ja właściwie nie o reemigrantach, a o tym zadowoleniu koleżeństwa dziennikarzy, że już w pierwszych dniach Trumpowi podwinęła się noga. Radość, która kipi pod skórą i szuka ujścia, by wybić się na powierzchnię i pokazać konserwatywnemu światu przecudnej urody gest Kozakiewicza. Niedobrze, że koleżeństwo się tak podnieca, bo może okazać się, że Bantustan leży gdzieś na mazowieckich piaskach lub na Pojezierzu Warmińsko-Mazurskim, gdzie onegdaj talibowie lądowali w Klewkach. I wszyscy śmiali się ze śp. Andrzeja Leppera (z piszącym te słowa włącznie), a teraz muszę pokornie szczekać pod stołem. Także lepiej, aby Meksykanie przyjmowali, bo może okazać się, że nasz rząd za sznur szklanych paciorków gotów jest się podjąć jakiejś humanitarnej misji. W relacjach Polska-USA jest jak w małżeństwie, w którym jedna osoba ma zawsze rację, a druga – to mąż. I już wiemy, kto w tym związku jest żoną.