Andrzej Domański zwrócił się do Państwowej Komisji Wyborczej o wykładnię uchwały z 30 grudnia ubiegłego roku dotyczącej sprawozdania finansowego komitetu PiS. Państwowa Komisja Wyborcza, wykonując postanowienie nieuznawanej przez reżim Tuska izby Sądu Najwyższego, przyjęła sprawozdanie finansowe komitetu PiS z wyborów parlamentarnych 2023 r. Prawo i Sprawiedliwość wciąż nie otrzymało pieniędzy z subwencji dla partii politycznych. Teraz PKW pozostała jedyna możliwość – uchwałę rozrysować w formie piktogramów i odesłać do min. Domańskiego. I niech się cierpiętnik głowi!
Najbardziej bezpośrednio do sytuacji odniósł się poseł Konrad Berkowicz z „Konfederacji”, który to był oświadczył, że minister Domański „rżnie głupa”. Ostro, odważnie i z – charakterystycznym dla posła Berkowicza – wdziękiem słonia w składzie porcelany. Zresztą poprzez komentarze posłów opozycji przebija – tak to odczytuję – niezwykle śmiała teza (uważam, że nie ma ona nic wspólnego z rzeczywistością), iż IQ ministra Domańskiego znajduje się gdzieś na poziomie wody w moim stawie pod koniec sezonu ogórkowego – czyli na poziomie zdecydowanie za niskim. Błąd. Minister Domański doskonale wie, czego większość Polaków jeszcze nie wie, że u nas kapralem zostaje ten, kto pierwszy złapie za pałkę. A posiadaczem rzeczonego przedmiotu jest (proszę o werble) oczywiście, że Donald Tusk.
Naiwnym wydaje się, że źródłem prawa w Polsce jest Konstytucja oraz ustawy, a tutaj taka niespodzianka! I szok zarazem! I teraz opozycja niepotrzebnie gardłuje, że Państwowa Komisja Wyborcza zadecydowała, że Sąd Najwyższy podjął stosowną uchwałę, ale nie zwracają uwagi na oświadczenie… Tuska Najwyższego – a ono jest najważniejsze, ono jest źródłem prawa. Przypomnijmy zatem co powiedział Tusk Najwyższy: „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Koniec kropka. Nie mamy pańskiego płaszcza – że użyję cytatu z kultowego filmu „Miś” w reżyserii Stanisława Barei – i co pan mi zrobi?
Zresztą nie ma co się dziwić min. Domańskiemu, że nie rozumie słowa pisanego i prosi o tłumaczenie. Edukacja silnie nam kuleje. Kiedyś czytaliśmy: „Ala ma kota, a kot ma Alę”, to sytuacja była 0/1: Ala w domu miała jakiegoś futrzaka. Dzisiaj, to zdanie jest jedną wielką niewiadomą, które nad nami wisi i oczekuje odpowiedzi. Rodzą się ważkie pytania: czy Ala chce być przykładną obywatelką i bierze na siebie obowiązek posiadania kota, a jeżeli tak, to dlaczego? Może chce poczuć się wyjątkowo, bo każdy wie, że koty to stworzenia pełne gracji, wdzięku oraz osobistego uroku, ale jak się zdenerwują… to i łózko zafajdać mogą. A może kot to sposób na uniknięcie pytań najbliższych: „A kiedy ślub, a kiedy dziecko?”. „A kto ma Alę?” – tu zaczyna się filozoficzna zagadka, która pustoszy tęgie męskie umysły. Ala, choć dumnie dzierży swojego kota, staje się podmiotem powszechnej (męskiej szowinistycznej) analizy: kto nią się opiekuje, kto ją „posiada”? Czy to kot trzyma Alę w matni, bo przecież każdy właściciel kota wie, że to nie ludzie mają koty, tylko koty mają ludzi?! Czy może Ala jest metaforą społeczeństwa zagubionego w relacjach międzygatunkowej miłości, gdzie każdy szuka odpowiedzi, kto kogo „ma” i czy mogą być z tego dzieci?
Sami nasi czytelnicy widzą, że min. Domański ma o co pytać i żadne straszenia, że kiedyś pójdzie do więzienia, nie są w stanie wyciągnąć go z tej oczywistej depresji w jakiej się znalazł. W razie czego niech pan (w przyszłości) mówi śledczym, że pan nic z tego nie rozumiał i prosi o leczenie we Francji. Tam (ponoć) dzieciom leki aplikują doodbytniczo, a pan wyglądasz jak cherubinek. I to już samo w sobie (leczenie) będzie karą…