Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił aktywistki tzw. Strajku Kobiet. Kobiety, w czasie pandemii, zorganizowały – po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że tzw. aborcja eugeniczna jest niezgodna z ustawą zasadniczą – masowe protesty. Prokuratura postawiła liderkom tzw. Strajku Kobiet zarzut obejmujący „sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób oraz spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego w postaci możliwości zarażenia wirusem SARS-CoV-2 i szerzenia się choroby zakaźnej COVID-19 poprzez organizację i prowadzenie marszy”.
Jedna z kobiet została dodatkowo oskarżona o znieważenie policjantów poprzez oplucie ich oraz skierowanie w ich stronę wulgarnych słów, a także o publiczne pochwalanie przestępstw. Inny zarzut wobec tej kobiety dotyczył jej wypowiedzi w radiu, z których wynikało, że w ramach protestu trzeba m.in. niszczyć fasady kościołów. I to też uszło babie na sucho. Ktoś zapyta, dlaczego nie podajemy nazwisk oskarżonych, a szczęśliwie uniewinnionych? A po co? Po co zaśmiecać sobie „twardy dysk” zbędnymi informacjami! Lepiej popatrzeć na obumierającą zieleń i opadające z wolna liście, zwiastujące jesień w pełnym galopie. Najlepiej liderki tzw. Strajku Kobiet podsumowała jedna z moich znajomych, która oświadczyła, że jeżeli one (owe liderki) reprezentują kobiety, to czas najwyższy poważnie zastanowić się nad tranzycją – na cokolwiek bądź, może nawet na kucyka.
Warto na koniec pochylić się nad osobą pana sędziego Tomasza Juliana Grochowicza, który panie przykładnie i uczciwie uniewinnił. Tak, to ten sam, który w majestacie prawa uznał, że nazwanie urzędującej głowy państwa „debilem” nie podlega karze. Ponieważ kolekcjonuję komentarze, pozwalam sobie przytoczyć słowa Romana Misiewicza, który na portalu debica24.eu po „wyroku prezydenckim” napisał: „Ten człowiek (sędzia) wydaje się zupełnie nie rozumieć szkodliwości społecznej swojego wyroku i jego daleko idących konsekwencji. Ten werdykt znaczy ni mniej, ni więcej, to, że można się już teraz obrzucać nawzajem najgorszymi epitetami, pluć na siebie jadem i gryźć, i to bez żadnych konsekwencji. Słowo, według sędziego, nie niesie żadnego znaczenia. Czy ktoś nazwie cię kretynem czy geniuszem, jest tak samo obojętne społecznie. Starszy człowiek, a nie rozumie najprostszej rzeczy (…) Tomasz Grochowicz nie może od teraz się oburzyć żadnym epitetem, którym ktokolwiek go ochrzci. A określeniem „sędzia-debil” na pewno nie, bo sam usankcjonował, że jest ono do przyjęcia. Polskie „debil” odpowiada hebrajskiemu „raka”, o którym Chrystus powiedział, że kto nim nazwie bliźniego, podlega osądzeniu „Wysokiej Rady”. Nauczyciel chciał przez to powiedzieć, że mowa przepełniona nienawiścią i brakiem szacunku do innej osoby prowadzi do tego, że staniemy się mali, podli, niemoralni i szubrawi. Ten wyrok sprawił, że „polskie piekło rozżarzyło” się mocniej. Najgorsze jest jednak to, że za nikczemniejszymi słowami zwykle idą nikczemniejsze czyny”.
Przepraszam za zbyt długi, a jednak ciekawy cytat. Sędzia Grochowicz widocznie ma wyraźnie określoną linię orzeczniczą w sprawach ideologicznie właściwych. Proponowałbym jednak tego nie sprawdzać w praktyce, bo może nagle okazać się, że np. mur synagogi jest bardziej wrażliwy od muru kościoła katolickiego, a mundur „policjanta KO” jest bardziej granatowy od munduru „policjanta PiS”, a „prezydent PO” waży więcej niż „prezydent PiS”. I wtedy ręka sprawiedliwości nie okaże żadnej łaski, a litość wysoki sąd przegoni precz na spotkanie z nadciągającą zimą.
Ile dzisiaj „waży” zawód sędziego? Niewiele. A dlaczego niewiele? Bo „za nikczemnymi słowami idą nikczemne czyny”. Nie warto wylewać fundamentów ani pod takie czyny, ani pod takie słowa, bo one to bowiem tworzą iście parszywe czasy.