Dzisiaj będziemy pisać o rzeczy śmiesznej, ale jak to teraz bywa, rzeczy śmieszne są też – niestety – straszne. Na początku krótka retrospekcja. Scena miała miejsce kilka lat temu. Kobieta o bardzo wrażliwym sercu, a jednocześnie szalenie progresywna, opowiadała mi o kilkuletnim chłopcu, który mówił, że czuje się dziewczynką i chciał (oraz jego mama), żeby wszyscy dookoła zwracali się do niego żeńskim imieniem: dzieci z przedszkola, panie przedszkolanki, jednym słowem WSZYSCY. Matka chłopca ściągnęła do przedszkola gościa (wiem, kim jest, ale doprawdy nie warto przywoływać jego nazwiska), który nagrywał spotkanie: dyrektorka placówki kontra matka dziecka. Ta ostatnia próbowała wymóc na dyrektorce, by ta (oraz podległy jej personel) zwracała się do chłopca tak, jak on sobie tego życzy. Dyrektorka niezwykle merytorycznie i rzeczowo tłumaczyła, dlaczego nie może wyjść naprzeciw oczekiwaniom matki dziecka, co tej ostatniej wyraźnie nie przypadło do gustu. Jak się cała sprawa skończyła – nie wiem, nie śledziłem. Natomiast kobieta, która mi to wszystko pokazała, próbowała przekonać mnie, że dziecko powinno mieć prawo do wyboru płci (sic!). Byłem i jestem przeciwnego zdania, co w końcu pani zauważyła i zrezygnowana machnęła ręką, jak na przypadek kompletnie stracony dla Postępu. I w tej akurat kwestii miała 100 procent racji, w pozostałych sprawach racji jednak nie miała.
Dlaczego pokusiłem się o nieco przydługi prolog? Otóż szkocki uczeń uznał się za wilka. I szkoła go w tym wspiera! Żart? Mam nadzieję, bo ta umiera ostatnia. Całą sprawę opisał „Daily Mail”. Dziennik zapewnia, że dziennikarze widzieli dokumenty potwierdzające, że szkoła zastosowała wobec chłopaka wytyczne GIRFEC. To skrót od „Getting It Right For Every Child”, co ma oznaczać właściwe traktowanie każdego dziecka. Zgodnie z tymi zasadami uczniów powinien otaczać „krąg akceptacji”. W praktyce oznacza to, że nauczyciele nie tłumaczą chłopcu, że jest człowiekiem, ale zamiast tego szanują jego identyfikację. „W nauce nie ma takiego stanu, jak «dysforia gatunkowa»” – mówi cytowany przez „Daily Mail” neuropsycholog kliniczny dr Tommy MacKay. Lekarz tłumaczy dalej: „Zdarza się to w czasach, gdy wiele osób chce identyfikować się jako ktoś inny, niż w rzeczywistości. Teraz mamy władze, które najwyraźniej akceptują fakt, że dziecko uważa się za wilka, zamiast powiedzieć mu, żeby się z tego otrząsnęło, co byłoby podejściem zdroworozsądkowym”.
Niektórzy ludzie naprawdę cierpią na zaburzenia tożsamości. Niekiedy wydają poważne sumy na operacje, które mają upodobnić ich do zwierząt. Tak było w przypadku Amerykanina Dennisa Avnera, który uważał się za tygrysa, więc przeszedł zabieg rozszczepienia górnej wargi, nosił wąsy wbite w policzki, wytatuował całe ciało i wszczepił kilka implantów, które miały go upodabniać do wielkiego kota. W 2012 r. Avner popełnił samobójstwo.
Pytanie tylko, czym przekonanie, że jest się kotem lub wilkiem, różni się od przekonania, że jest się np. Napoleonem lub Hitlerem? Tyle tylko, że w przypadku Napoleonów i Hitlerów do akcji wkraczają psychiatrzy, którzy próbują leczyć. W przypadku szkockiego ucznia jest on wręcz wspierany, jakoby jego postrzeganie rzeczywistości było jak najbardziej właściwe! Ktoś powie: gdzie Szkocja, a gdzie Polska? Nic bardziej błędnego. Wariaci – proszę wierzyć – czają się na każdym rogu. Głupawki z Zachodu łapiemy jak 100-letnie karpie chleb w warszawskich Łazienkach. Kiedy w latach 90. ubiegłego stulecia usłyszałem, że w USA został zawarty pierwszy homoseksualny ślub – zacząłem regulować odbiornik. Dzisiaj już go nie reguluję, bo wiem, że to nie odbiornik mi się popsuł.
Strach pomyśleć, co się stanie, gdy jakieś dziecko zacznie się identyfikować jako pirat. Trzeba będzie obciąć mu nogę i wydłubać oko?