Czwarta rano. Łomot do drzwi. Obce głosy. Krzyk. Chwilę potem – bydlęce wagony. Strach i mocno zaciśnięta w dłoni mamy rączka pięcioletniej dziewczynki. Długa podróż. Głód. Ciasno. I pytanie: co dalej?
To nie jest wymyślona historia. To historia prawdziwa. Jedna z wielu, których bohaterami są Polacy z Kresów wywożeni podczas II wojny światowej w głąb ZSRR.
Był wtedy czerwiec 1941 rok. Ale wszystko zaczęło się wcześniej, 17 września 1939 r.
Na pytanie, dlaczego totalitaryzm jest zły – są tysiące odpowiedzi. Jedna z nich brzmi: bo uzależnienia losy narodów, wspólnot i grup – od złej woli jednostek. Imperium zła było rządzone przez psychopatycznego mordercę. Jeden ruch jego ręki na mapie – to wyrok dla milionów niewinnych osób. Jedną z ofiar była bohaterka tego tekstu, pięcioletnia Czesia. Gdzieś ponad jej głową ktoś podjął decyzję, że te ziemie muszą być poddane intensywnej sowietyzacji, że polskie rodziny zapłacą okrutną cenę za zwycięstwo w 1920 roku, że dni i godziny elity narodu zostały policzone. Dla dziewczynki oznaczało to głód, strach i podróż w nieznane w bydlęcych wagonach. Dziś poproszona – odpowiada o swoich przeżyciach. Żeby następne pokolenia wiedziały, co to jest Sybir.
Historycy szacują, że wywózki na nieludzką ziemię w latach 1940 1941 objęły około milion Polaków. Przeżyło 380 tys., z czego 81 tys. wyszło z wojskiem generała Władysława Andersa (w tej grupie 11610 dzieci), prawie 11,5 tys. z dywizją Tadeusza Kościuszki, niecałe 250 tys. wróciło po wojnie do Polski. Strona rosyjska „przyznała się” do wywiezienia 320 tys. Z rachunku wynika zatem iż – po pierwsze – wróciło więcej ludzi, niż wyjechało; po drugie około 620 tys. osób, tak naprawdę zaginionych w głębi stalinowskiego imperium, po prostu nigdy nie istniało.
Deportacje Polaków z Kresów miały swoją dynamikę, swój kalendarz i swoją mapę. Pierwsze zsyłki odbyły się w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 roku i miały zorganizowany, masowy charakter. Rok później momentami szczególnego nasilenia akcji był maj i czerwiec. Natomiast miejsce docelowe transportu to nie tylko Syberia, ale też Kazachstan i Ural. Obok Polaków objęto represjami Ukraińców, Białorusinów, Litwinów i Żydów. Polacy byli jednak szczególnie znienawidzeni i traktowani z największym okrucieństwem. Przez lata temat nie był wystarczająco dobrze opracowywany – z powodu niechęci strony rosyjskiej i komunistycznych a potem postkomunistycznych „elit”.
Czesia na Sybir trafiła z trzecią, wielką grupą wywiezionych Polaków. Pamięta dużo. Przede wszystkim głód. 500 gr chleba dla dorosłego, połowę mniej na dziecko. Płacz matki w ciemną syberyjską noc, bo nie miała nic, co mogłaby dać swoim dzieciom na śniadanie. Wstrząsającym doświadczeniem był też strach – wszyscy się bali, każdy o kogoś bliskiego. Jej rodzina nie wiedziała, gdzie jest tatuś i starszy brat. I nie było jak się dowiedzieć. Mama pracowała w kołchozie i musiała pozostawiać bez opieki małe dzieci. Ale jej dziecięca otwartość na świat pozwoliła zauważyć i zachować też inne wspomnienia: ostrzeżeń dorosłych przed tajgą i jej niebezpieczeństwami a równocześnie piękno rosnących tam kwiatów, wabiących dziewczęta w czasie krótkiego lata. Wspomnienia dziecięcych przyjaźni z rosyjskimi rówieśnikami, odmienności kulturowej i religijnej tamtejszej ludności a także ich zwykłej, ludzkiej życzliwości. Solidarnej, codziennej walki Polaków, aby przeżyć samemu i ocalić bliskich. I ludzkich gestów Rosjan – jak wtedy, gdy miejscowa nauczycielka przyniosła małej, polskiej dziewczynce walonki, ratując ją przed odmrożeniem nóżek.
Minęło kilkadziesiąt lat. Na Kaszubach, w Szymbarku, zostało zorganizowane miejsce szczególne: wioska wakacyjnych atrakcji dla małych i dużych, ze słynnym „domem na dachu” – a tuż obok (jakże to wymowne) – miejsce pamięci o wywożonych, katowanych, głodzonych, osieroconych, straconych i zapomnianych Polakach. Jest pociąg – taki, jakim byli wywożeni. Są walonki – takie, w których chodzili. Są ziemianki i baraki – takie, w jakich mieszkali. Są zdjęcia, ryciny i najbardziej wzruszające: wspomnienia dzieci. To miejsce, gdzie Sybiracy z całego świata zbierają się każdego roku w dniu 17 września, aby wspominać los swój i tych, którzy na „nieludzkiej ziemi” zostali na zawsze. Różne są motywacje ludzi, którzy tu przyjeżdżają: wiedza, pamięć, przestroga. I modlitwa – by udziałem dzieci już nigdy nie była podróż w nieznane w bydlęcych wagonach, głód, bicie i egzekucje najbliższych, ale wakacyjny śmiech, ciepło rodzinnego domu i spokojna cisza cmentarzy, na których leżą ich bliscy zmarli śmiercią naturalną, a nie zgładzeni przez totalitarną maszynę Zła.
Szczególne podziękowania kieruję pod adresem Pani Czesławy Krauze z domu Okołotowicz, za udostępnienie wspomnień, a także jej Rodzinie, Państwu Łapko z Paderborn (Niemcy).