Strona informacyjna

Tusk odkrył i ogłosił światu, że kapitał ma narodowość. Zapomniał dodać jaką.

    Wielki Piątek: Polscy święci na Drodze Krzyżowej

    Date:

    Wstęp

    Rok obecny jest rokiem wyjątkowym – obchodzimy tysiąclecie pierwszej polskiej koronacji. To wydarzenie historyczne, ale ważne też dla naszej narodowej wspólnoty i historii Kościoła w Polsce.

    Rocznica przypada w dniu 18 kwietnia. W Wielki Piątek.

    Nie przypadek sprawił, że moment, który historycy wskazują jako wspomnienie początków Królestwa Polskiego – jest przez Kościół obchodzony jako pamiątka cierpienia i odkupieńczej śmierci Jezusa. Nie przypadek – bo przypadków, jak wiadomo, w życiu nie ma. Są jeno w gramatyce.

    Idąc dziś za Chrystusem, za Jego krzyżem, chcemy iść razem z polskimi świętymi – tymi, którzy zabiegali o budowanie tu, na ziemi, Chrystusowego Królestwa miłości.

    Stacja I – Jezus na śmierć skazany (NMP)

    Skazani na śmierć. Wszyscy.

    Ja, ty, najmłodsze z dzieci, który jest dziś wśród nas.

    Niektórzy uciekają przed śmiercią w rozpacz. Inni próbują ją odsunąć, schować, oszukać. Jeszcze inni nad nią zapanować i podyktować śmierci swoje warunki.

    Ci pierwsi są jak Judasz. Ci drudzy – jak Piłat. Trzeci – niczym Herod i Sanhedryn.

    Ale wobec wyroku Jezusa można zachować się też inaczej. Można zachować się jak trzeba. Nie jak zdrajca, tchórz, okrutnik. Lecz z pokorą i odwagą. Jak Maryja. Pierwsza i najważniejsza patronka Polski. Ta, która rodząc Boga i człowieka – była jednakowo mocno złączona z niebem i ziemią, z wiecznością i przyziemną doczesnością. Jej milcząca obecność w momencie wydawania wyroku jest takim samym „ tak” dla Boga – jak zgoda na Jego wolę w scenie Zwiastowania.

    Dlatego Maryja uczy nas, jak uczyła naszych przodków przez wieki, mówić Bogu „tak” – nawet gdy jest to trudne, bolesne czy niezrozumiałe.

    Stacja II – Jezus bierze krzyż na Swoje ramiona (św. Wojciech)

    Powołani. Wszyscy – lecz każdy inaczej. Każdy z osobna. I każdy do rzeczy wielkich pięknych i dobrych. Nie ma wśród nas nikogo, dla kogo Bóg nie miałby pomysłu na życie.

    Święty Wojciech był księciem – lecz został duchownym. Był metropolitą Pragi – lecz wygnano go, bo był niewygodny. Psuł interes handlarzom niewolników na największym w tamtym czasie targowisku ludzi – w Pradze, skąd wywożono setki, tysiące Słowian na muzułmańskie dwory. Znalazł zrozumienie i przyjaźń przy boku księcia Bolesława – i nie zawahał się, gdy ten poprosił go, aby udał się z misją do Prus. Wiedział, jakie to niebezpieczne. Ewangelizował kilka dni. Potem go zamordowano.

    Można uciec przed krzyżem. Oszukiwać powołanie. Spełniać je byle jak. Być złym rodzicem, dzieckiem, księdzem, pracownikiem, przyjacielem. Można… ale czy warto?

    Święty Wojciech, patron Polski – kieruje nasz wzrok na II Stację Drogi Krzyżowej i uczy: wyciągnij ręce po swoją powinność. Nawet, jeśli będziecie to dużo kosztować. Nawet jeśli będziesz musiał oddać wszystko, włącznie z samym sobą.

    Stacja III – Jezus pierwszy raz upada pod krzyżem (św. Stanisław)

    Poproszeni, by nosić cudze brzemiona. Każda i każdy z nas. Bez wyjątku. A to nie jest ani łatwe, ani miłe, ani przyjemne. Co więcej – nie prowadzi ani do spektakularnych sukcesów, ani to głaszczącej naszą próżność wdzięczności.

    Tam gdzie się da – próbujemy przekonać leżącego na ziemi Zbawiciela – że jego prośba jest niestosowna, nielogiczna i nie przystaje do rzeczywistości. Ostatecznie każdemu z nas wystarczą własne troski czy grzechy. Cudzych nam nie trzeba.

    Ale Kościół przypomina w osobach świętych, że Bóg wie czego chce. I chce tego, co dobre.

    Święty Stanisław ze Szczepanowa mógł się nie wtrącać, nie upominać grzeszącego władcy, Bolesława Śmiałego, nie wtykać swego świątobliwego nosa w nieswoje sprawy. Mógł – ale zrobił inaczej. Król z zemsty kazał go zabić.

    Jeśli odmówisz noszenia cudzych brzemion – twoje życie potoczy się inaczej. Czy na pewno lepiej? Zamęczony przed wiekami krakowski biskup wskazuje na Jezusa, leżącego pod ciężarem krzyża, i przypomina, że ten Krzyż – to nasze brzemię. Każdego z nas. Bez wyjątku.

    Stacja IV – Jezus spotyka Swoją Matkę (św. Jadwiga)

    Nie każdy z nas jest rodzicem. Ale każdy przyszedł na świat dzięki łasce Boga, który posłużył się naszym ziemskim ojcem i matką.

    Bycie rodzicem jest źródłem satysfakcji, radości i dumy. Ale nie zawsze.

    Są matki, których serca przepełnia żal, ból, smutek, trwoga, bezradność, pustka, żałoba.

    W jubileuszowym roku pierwszej polskiej koronacji nie sposób nie wspomnieć świętej Jadwigi. Była jedną z dwóch kobie, które miały zaszczytną godność króla Polski. Zrezygnowała z osobistego szczęścia dla dobra Polski i Litwy, która dzięki niej została schrystianizowana. Urodziła córkę, która po 3 tygodniach zmarła. Ona sama konała w mękach jeszcze kilka dni. Nie zostawiła następcy tronu. Odeszła za wcześnie, całym życiem służyła Bogu i ludziom, z pokorą i roztropnością. Przez wieki kierowała i nadal kieruje nasz wzrok na Maryję, Panią nieba i ziemi, która jest świadkiem, jak prowadzą Jej Syna na śmierć. I obie uczą nas, że miarą władzy jest nie siła – lecz służba. A miarą rodzicielskiej wielkości – nie ziemski sukces dziecka, lecz miłość i oddanie wszystkiego w ręce Boga.

    Stacja V – Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi (św. Jan Kanty)

    Zabiegani. Jesteśmy wszyscy bardzo zajęci. Jednym z najczęściej wypowiadanych zdań jest: „nie mam czasu”. Powtarzają je uczniowie, którzy nie zrobili zadania domowego, rodzice, którzy poświęcają swym dzieciom za mało uwagi, młodzież, która traci życie na Instagramie i tik toku, dorosłe pociechy, które już od tygodni nie zadzwoniły do starych rodziców.

    „Nie mam czasu.”

    Nikt go nie ma – a przecież wszyscy mamy tyle samo. Szymon też nie miał czasu. Bo wracał z pola do domu, był zmęczony i spocony.

    Czasu nie miał też Jan Kanty, jeden z ukochanych patronów Polski. Był wielkim umysłem swoich czasów, genialnym kaznodzieją, profesorem Akademii Krakowskiej, komentatorem Pisma Świętego i pism świętego Tomasza. Ale schodził z katedry – i szedł na ulice. Szukał głodnych i ich karmił. Szukał ubogich i głosił im Dobrą Nowinę. Szukał chorych i był przy nich, gdy inni być nie mogli lub nie chcieli.

    Jan Kanty uczy nas, że to, co najważniejsze – może nas spotkać niekoniecznie na uniwersyteckiej katedrze, w blasku fleszy, przy odgłosach gromkich oklasków. Lecz wtedy, gdy będziemy zmęczeni wracali z pracy do domu, pomiędzy zawodowymi a rodzinnymi obowiązkami, gdy stanie na naszej drodze ten, dla którego jesteśmy jedyną nadzieją. Bo właśnie w nim – stanie na naszej drodze Chrystus.

    Stacja VI – Św. Weronika ociera twarz Panu Jezusowi (św. Kinga)

    Nazwani solą ziemi. Czyli tymi, którzy nadają smak i zachowują świeżość.

    Bycie solą – wymaga odwagi. Odrzucenia „ale” i „może”, „później” i „trochę”. Wymaga bezkompromisowego stanięcia po stronie dobra i miłości – w świecie, który nie obiecuje za to nagrody. W świecie, który stracił smak i świeżość.

    Święta Kinga jest postacią, która jak żadna inna kojarzy się z solą. Lecz nie o karmiące wyobraźnię legendy chodzi – lecz o prawdę. A prawda jest taka, że ponad książęcą godność i władzę – jako węgierska królewna i krakowska pani – przedkładała czystość białego małżeństwa z Bolesławem, wyrzeczenie się ziemskich dóbr, pomoc dla ofiar tatarskich najazdów i wreszcie zakonny habit. Jej życie było niczym ocieranie czystą chustą zmaltretowanej twarzy sióstr i braci. Była gotowa – jak święta Weronika – zawsze na wszystko.

    Dziś przypomina nam, że tam, gdzie dzieje się krzywda, gdzie giną niewinni, gdzie niesprawiedliwość dyktuje swoje paragrafy – zawsze można odważnym czynem przeciwstawić się złu. Bo tylko będąc solą ziemi – ocalimy wewnętrzną wolność, zachowamy smak i świeżość, i zbudujemy dobro, które nie przemija.

    Stacja VII – Drugi upadek pod krzyżem (św. Stanisław Kostka)

    Upadający z wielu różnych powodów. Między innymi dlatego, że świat wokół nas upada.

    Nie chcemy odstawać od reszty. Nasze „tu i teraz” wyraża się w modzie na pewne poglądy i zachowania – dlatego przyjmujemy je, nawet gdy są sprzeczne z Ewangelią.

    Dajemy się pociągnąć słabości – bo inni też jej ulegają. A jakże miło jest ulegać w fajnym towarzystwie.

    Pozwalamy sobie na grzech – bo większość też grzeszy. Niektórzy jawnie. A nawet czyniąc z grzechu zasługę.

    I choć dotyczy to ludzi w każdym wieku – nigdy tak bardzo człowiek nie jest wrażliwy na bycie jak inni, dopasowanie się do większości – jak wtedy, gdy jest młody.

    Dlatego tak cenny jest przykład młodzieńca, który szedł pod prąd. Nie z duchem czasu, lecz z duchem Dobrej Nowiny.

    Święty Stanisław Kostka za nic miał kpiny kolegów, którzy wyśmiewali jego pobożność. Nie podzielał słabości brata, który bawił się i hulał. Odmówił ojcu, który nie życzył sobie, by syn wstąpił do zakonu. On pokazuje nam, uwikłanym w różne układy ze światem, że słabość i grzech nie są sukcesem. Bo to Zbawiciel wskazuje kierunek. Sukcesem jest odrzucenie zła i powstanie z każdego upadku.

    Stacja VIII – Jezus pociesza płaczące niewiasty  (św. Andrzej Bobola)

    Skrzywdzeni. Życie żadnego z nas nie jest wolne od bólu, upokorzenia, strachu, żalu, bezsilności.

    I odczuwamy emocje, które są odpowiedzią na krzywdę. Nierzadko uzewnętrzniają się one płaczem.

    Z całego zła, które spotyka człowieka, najsilniejsze emocje budzi przemoc. Znęcanie się, poniżanie, odbieranie życia. Opis tego, do czego zdolni są oprawcy, mrozi krew w żyłach, łamie wrażliwość, odbiera wolę przebaczenia.

    Najczęściej wobec zła, które dzieje się na świecie, jesteśmy bezbronni i bezradni. Zostaje tylko płacz.

    Święty Andrzej Bobola, patron Polski, był tak okrutnie torturowany przez Kozaków, że przed opisem jego męki chroni się dzieci i wrażliwych dorosłych. Niejedna osoba płakała czytając o tym, co mu czyniono. Czy umierając, przez wiele dni, w katuszach – ogarniał proroczą myślą swoich braci i siostry na Wołyniu, których zamęczą w XX wieku ukraińscy nacjonaliści? Tego nie wiemy.

    Wiemy tylko, że łzy jerozolimskich niewiast są studnią bez dna. Lały się wobec cierpień niewinnego Skazańca, prowadzonego na Golgotę. Lały się wobec cierpień Andrzeja Boboli i Polaków w XX wieku. Leją się nadal – bo dziś na świecie nie brakuje tych, którym bliźni świadomie zadają cierpienie i śmierć.

    I wiemy jeszcze jedno – choć bezbronni, możemy zrobić to, co najważniejsze: tak jak jerozolimskie niewiasty, jak Andrzej Bobola, skierować zapłakane oczy na cierpiącego Jezusa.

    Stacja IX – Jezus po raz trzeci upada pod krzyżem (św. Faustyna)

    Pragnący sprawiedliwości. Lecz ładnie byśmy wyglądali, gdybyśmy dostali to, na co zasługujemy.

    Pragnący uznania. Lecz co by było, gdyby na jaw wyszły wszystkie nasze sprawy.

    Pragnący dowartościowania. Lecz nie chcemy przyznać się, ile czasu, siły i uwagi poświęcamy prawdziwym wartościom – a ile złym lub niepotrzebnym sprawom.

    Jest pewien paradoks w tym, że Polska dała światu tylu naukowców i artystów – lecz żadne dzieło i jego twórca nie są tak popularni jak „Dzienniczek” skromnej zakonnicy, która godziła się na własną małość, brak uznania, niesprawiedliwe traktowanie – po to, by stać się narzędziem w ręku Boga.

    Bo tak zwany „świat” wyciera sobie usta sloganami o sprawiedliwości, wartości i uznaniu – ale nie daje tego, czego tak naprawdę potrzebuje ludzkie serce.

    Dlatego Bóg posłużył się Faustyną Kowalską – tak pokorną, że niegotową upominać się o sprawiedliwość. Tak prostą, że nie marzącą o uznaniu. I tak duchowo bogatą, że zdolną przypomnieć nam, iż z trzeciego, najcięższego upadku nie można podnieść się samemu – lecz tylko dzięki Bożemu miłosierdziu.

    Stacja X – Jezus z szat obnażony (św. Maksymilian Maria Kolbe)

    Nieprzekonani. Za dużo spraw, problemów, złych doświadczeń. Pod ich wpływem tracimy ufność. Niedowierzamy. Przestajemy kochać. Ocieramy się o rozpacz. Nicość. Śmierć.

    Tak ciężko jest, gdy wszystko się wali. A miało być dobrze.

    Ze sprawą Jezusa też wszystko poszło nie tak: szły za nim tłumy, uzdrawiał, rozmnażał chleb, pociągał wielu. Teraz stoi, obnażony, na miejscu, w którym za kilka godzin odda życie. Przegrał wszystko.

    W sierpniu 1941 roku na placu w niemieckim obozie koncentracyjnym polski duchowny zdecydował się na czyn, który rozsadził piekło. Maksymilian Maria Kolbe był przed wojną wielkim działaczem, dziennikarskim geniuszem, organizatorem nie europejskiego – ale światowego formatu. W Auschwitz stał się numerkiem – kolejnym w drodze na śmierć. To działo się w czasie, gdy Niemcy za każdego uciekiniera karali śmiercią współwięźniów, losowo wybranych. Maksymilian nie próbował uciekać. Ale gdy za ucieczkę innego na śmierć skazano młodego mężczyznę – podszedł do oprawcy i poprosił, aby mógł umrzeć za niego.

    To prawda, że życie odziera ze złudzeń. I nadmiar krzywd i cierpień łamie psychikę, wystawia na próbę relacje, szarpie emocje.

    Ale Święty Maksymilian stoi – łysy, w pasiaku, na obozowym placu – i z uporem ratuje życie drugiego człowieka. I przypomina nam, że nigdy nie jesteśmy tak ubodzy, by nie móc z miłości do Jezusa oddać tego, co najcenniejsze.

    Stacja XI – Jezus przybity do krzyża (bł. Rodzina Ulmów)

    Niewierni. Podejmujemy decyzje, których nie dotrzymujemy. Nawiązujemy relacje – lecz je zaniedbujemy. Budzimy nadzieję. I zawodzimy.

    Bóg natomiast jest wierny.

    Do końca.

    Cała droga Zbawiciela jest historią nieugiętej decyzji, podjętej w chwili grzechu pierworodnego – decyzji o odkupieniu. Historią relacji bezgranicznej miłości. Historią nadziei, która zawieść nie może.

    Bóg nie cofnął ręki, gdy przybijano go gwoźdźmi do krzyża. Nie zmienił decyzji. Nie przestał kochać.

    To prawda, że naszymi decyzjami, relacjami, emocjami – nie uratujemy całego świata. Możemy jednak zrobić więcej, niż nam się wydaje.

    Wiktoria i Józef Ulmowie byli zwykłymi ludźmi, którym przyszło żyć w niezwykłych czasach: gdy nazistowskie Niemcy uznały, iż niektórzy ludzie nie są ludźmi i należy skazać ich na śmierć. W Polsce – i tylko w Polsce – za pomoc Żydom karano śmiercią. Wiktoria i Józef podjęli decyzję, że pomogą. Przyjęli pod swój dach skazanych na śmierć. Dali nadzieję. I zrobili to z miłości do Jezusa.

    Zdradzono ich. Przyjechali nad ranem. Zabili ukrywanych Żydów. Potem polską rodzinę. Wśród krzyków i płaczu dzieci. Wszystkich. Do końca. Nikt nie przeżył. Ulmowie nikogo nie uratowali – ani swoich dzieci, ani siebie, ani żydowskich rodzin. Nie zmienili świata na lepsze.

    Kiedy ich wynoszono na ołtarze, przypomnieli mi, Tobie i całemu światu, że miłość to nie zachcianka. Nie lustro, w którym odbijać się ma nasze „ego”. Nie poryw serca który raz skręca w prawo, raz w lewo. Miłość to ręka wyciągnięta do końca. Gotowa na to, by przybito ją do krzyża.

    Stacja XII – Jezus umiera na krzyżu (bł. Ks. Jerzy Popiełuszko)

    Rozdarci. Powołani do życia – lecz skazani na śmierć. Przytuleni do ziemi – lecz tęskniący za niebem. Złączenie z ciałem – lecz bogaci w ducha.

    Tacy jesteśmy.

    Patrzymy na Krzyż. Na śmierć Jezusa. Jak ciężko w XII Stacji powtórzyć słowa: „ Bóg jest Bogiem żywych nie umarłych”!

    Bóg jest nie tylko sprawiedliwy i miłosierny. Jest też bezkompromisowy.

    Nie umarł „ trochę”.

    Nie zbawił nas połowicznie.

    Nie kocha nas częściowo.

    Nie dał nam okruchów wolności.

    Nie zadowoli się wiarą „ na pół gębka” i nadzieją „ na odczep się”.

    Jest pełnią. I chce pełni.

    19 X 1984 roku kapelan Solidarności, ksiądz Jerzy Popiełuszko, wygłosił ostatnie kazanie. Powiedział: „ módlmy się, abyśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”. Potem został porwany, skatowany, a ciało wrzucono do Wisły. Wiedział przed śmiercią, od dłuższego czasu, że komunistyczne władze będą chciały go zabić. Nie zawahał się, choćby przeciętny i słabego zdrowia. Nie zawahał się – ponieważ wiedział, że Bóg jest Bogiem żywych. I chce od niego pełni.

    Jego pogrzeb był największą ceremonią pogrzebową w historii Polski – milion osób manifestowało pokój i przebaczenie.

    Tylko patrząc na Krzyż, na którym umiera Zbawiciel – możemy sięgnąć po pełnię wolności, miłości i człowieczeństwa.

    Stacja XIII – Jezus zdjęty z krzyża (bł. Stefan Wyszyński)

    Zasłuchani w słowa: „ Zwycięstwo – gdy przyjdzie – przyjdzie przez Maryję”.

    Wypowiedział je kardynał August Hlond, powtórzył Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła.

    Przedziwny jest Bóg, który oddał się w ręce prostej, żydowskiej Kobiety, za którą nie stała żadna ziemska siła.

    Przedziwny jest Bóg, który pozwala, by po całym świecie rozsiane były wizerunki, przedstawiające go w chwili największej słabości – gdy pokonany przez śmierć złożony zostaje na kolanach cierpiącej Matki.

    Przedziwny jest nasz Bóg – który wybiera ludzi słabych, a o swoje Królestwo każe walczyć niekonwencjonalną bronią: modlitwą, cierpliwością, pokorą. I maryjną pobożnością.

    Kardynał Stefan Wyszyński był dla polskiego narodu, wycieńczonego wojną i stalinowskim terrorem, jak ojciec. Jego aresztowanie w 1953 roku i internowanie w kolejnych miejscach było czasem próby. Nikt nie wiedział, co będzie dalej. Wszyscy się bali. Uwięziony prymas nie stracił wiary. Przygotował Jasnogórskie Śluby Narodu i Wielką Nowennę przed 1000-leciem Chrztu Polski. Wiedział, że zło nie jest wszechmocne ani wieczne. I że najsilniejszą bronią o godność jednostki i narodu – jest przylgnięcie do Maryi. Dziś nie ulega wątpliwości, że przemiany społeczne i duchowy wzrost, które doprowadziły do obalenia imperium zła – zawdzięczam jemu i temu który jako papież też wskazał na Maryję.

    Bóg jest przedziwny. I przedziwna jest ta potęga, która zmienia i zbawia świat – a opiera się na ramionach i kolanach słabej, żydowskiej Kobiety.

    Stacja XIV – Jezus złożony do grobu (św. Jan Paweł II)

    Pełni obaw, strachu, przerażeni.

    Śmierć nie jest błahym wydarzeniem. Grób budzi skrajne emocje – jest miejscem bezwzględnym i ostatecznym. Dlatego boimy się. Pomimo wynalazków i odkryć – śmierci człowiek nie okiełznał i nigdy nie okiełzna.

    Patrzymy na XIV Stację i wiemy, że grób niczego nie kończy. Że po nim będzie cisza Wielkiej Soboty, a potem radość wielkanocnego poranka. Myśląc o swojej śmierci – odczuwamy lęk, ponieważ niczego nie wiemy.

    Jan Paweł II w swoim pontyfikacie odwiedził 130 państw. Wszędzie, na najdalszych krańcach świata i w sercu chrześcijańskiej cywilizacji – wszędzie niósł ludziom słowa: „ nie lękajcie się otworzyć drzwi Chrystusowi”. Umierał otoczony modlitwą i miłością. 2 IV 2005 roku tłumy na placu świętego Piotra i rzesze wiernych i niewierzących na całym świecie wstrzymały oddech – gdy światło jego życia zgasło, po momencie ciszy rozległy się gromkie brawa.

    Dziś ani ty ani ja nie płaczemy z powodu tego, że odszedł do domu Pana. Rozsadza nas radość i wdzięczność – bo Bóg dał nam takiego Papieża, takiego Rodaka.

    Strach to uczucie. Nad uczuciami nie możemy w pełni zapanować. Ale jeśli dziś, w Wielki Piątek 2025 roku, w tysięczną rocznicę pierwszej polskiej koronacji, odrzucisz lęk i otworzysz Chrystusowi na oścież drzwi swojego serca – myśl o śmierci nie zawładnie twoim życiem.

    Zawładnie nim Ten, który śmierć pokonał.

    Karolina Maria Paprocka
    Karolina Maria Paprocka
    karolinamariapaprocka@merkuriusz24.pl

    Wesprzyj autora!

    Jeśli doceniasz pracę autora i chcesz go wesprzeć, możesz wpłacić symbolicznego grosika na jego dalszą twórczość. Każda pomoc ma znaczenie i motywuje do tworzenia kolejnych wartościowych treści. Dziękujemy za wsparcie!

    Subskrybuj

    spot_imgspot_img

    Popularne

    Więcej w temacie
    Powiązane tematy

    Krótka historia „święconki”

    Odkryj fascynującą historię tradycji błogosławienia pokarmów wielkanocnych! Poznaj korzenie tego obrzędu, łączącego wiarę, kulturę i niezwykłe zwyczaje, które przetrwały wieki i wzbogacają nasze Święta.

    Święto miłości i pokory: Wielki Czwartek w katolickim obrzędzie

    Wielki Czwartek jest jednym z najważniejszych dni w kalendarzu...

    Wielka Środa: pocałunek Judasza – zdrada, upadek i ciemność

    Wielka Środa to mroczna refleksja nad zdradą Judasza – wyborem, który na zawsze zmienił historię. Czy człowiek, obdarzony wolnością, może odrzucić miłość, która nie zna granic?

    Niedziela Palmowa – z daleka i z bliska

    Niedziela Palmowa to chwila, by spojrzeć w głąb wiary – między entuzjazmem a zwątpieniem. Jak Piotr „z daleka”, uczymy się, że Bóg nie żąda perfekcji, lecz serca gotowego wracać.